wtorek, 29 marca 2011

Nieoczekiwane pożytki z informacyjnej diety.

Minęło już ponad dwanaście miesięcy od momentu, kiedy podjąłem życiową decyzję o przejściu na dietę (Informacyjna dieta. Ty też potrafisz zrezygnować z prenumeraty!).
Mam tu na myśli dietę informacyjną – czyli rezygnację z konsumpcji prasy w wersji papierowej.
Nie udało mi się co prawda rygorystycznie zastosować do zaleceń diety w jej najbardziej radykalnym wydaniu – wciąż konsumuję w pracy owoce prenumeraty: jednego tygodnika, dwóch dzienników (w tym jeden o tematyce gospodarczej), dwóch miesięczników i czterech (!) magazynów branżowych (na szczęście jedynie dwa są tytułami lokalnymi).
To jednak ogromny postęp – w poprzednim wcieleniu samych dzienników było cztery!

Skutki rezygnacji z prasy są już widoczne – tak mi się przynajmniej wydaję. Otóż przede wszystkim czuję się LEPIEJ POINFORMOWANY.
Przy okazji znalazłem również optymalny dla siebie informacyjny media-mix.
W moim przypadku najlepiej okazuje się działać kombinacja radio + internet.

Z telewizji więc również powoli (ale systematycznie) rezygnuję – jej konsumpcja ogranicza się do spoglądania na ruchome obrazki – zwłaszcza na pasek informacyjny przy wyłączonej w telewizorze fonii (podkładem dźwiękowym jest oczywiście radio).

Dieta informacyjna pozwoliła mi pozbyć się treści zdublowanych – nie muszę już np. wielokrotnie czytać tej samej noty PR-owej (na temat nowego modelu laptopa, komórki, książki, filmu czy lodówki) wysłanej hurtem do wszystkich mediów i bezrefleksyjnie wklejanej w treść redakcyjną. Podobnie z komunikatami PAP – wolę sam zajrzeć na stronę zamiast osiem razy czytać dokładnie to samo. Co prawda można przy tym podziwiać ekwilibrystykę redakcyjną dokonywaną przy rozpaczliwych próbach zmiany tytułu depeszy na „lepiej brzmiący” czy „bardziej sensacyjny”.
Ale po co?

Kolejnym pożytkiem płynącym ze stosowania diety jest zminimalizowany kontakt z coraz bardziej obfitym życiem intelektualnym barwnych wzorców wciąż się kształtującej polskiej klasy średniej.
Tracę co prawda możliwość obserwacji postępów dziennikarskiej psychoterapii prowadzonej na licznie zgłaszających się do telewizyjnych „debat” ochotnikach, ale nie można w życiu mieć wszystkiego.
Zawsze też można wyskoczyć do kina np. na film Woody Allena zamiast oglądać marny ersatz chałupniczego przepracowywania fazy oralnej.

Co ciekawe jeśli już korzystam z telewizji i radia, to strawić mogę jedynie media publiczne. To dziwne, ale pomimo ciągłych zawirowań, gdzieś tam „na samej górze” wydają się często jedyną ostoją sensu tudzież zdrowego rozsądku.
Tak, tak – przyznaję – regularnie, z uporem godnym lepszej sprawy PŁACĘ ABONAMENT. Nie wstydzę się tego dziwactwa, choć zdaje sobie sprawę z jego politycznej i towarzyskiej niepoprawności (nie jest ono również dla mnie powodem do dumy). Do płacenia abonamentu rtv zachęcam też innych, czym skutecznie zdaje się zrażać najwytrwalszych znajomych.
Przynajmniej „znajomych” z soszialmidia zrażać już do niczego nie muszę.

Palę więc sobie papierosy i płacę abonament.
To w końcu wolny kraj i mam prawo robić co mi się żywnie podoba – oczywiście w granicach wolności zakreślanej przez cienie opłotków wolności innych.
I wolności tej nie odbierze mi ani Premier ani Minister Zdrowia.
Paląc papierosy płacę akcyzę. Płacąc abonament więcej palę więc summa summarum powinien być ze mnie zadowolony również Minister Skarbu Państwa i Minister Finansów.
Z drugiej strony - coraz mniej gospodarstw domowych płaci abonament rtv (obecnie 49,2% czyli 6,57 mln domostw) i wpływy z jego tytułu wynoszą już jedynie ok. 550 mln zł (11,3% mniej niż przed rokiem) przy czym zmniejsza się również liczba palących. Co prawda podnoszenie akcyzy bywa przeciwskuteczne (http://korwin-mikke.pl/wazne/zobacz/po_nalozeniu_wyzszej_akcyzy_na_papierosy_ilosc_palaczy_wzrosla/37015) ale nikt do końca chyba nie zbadał tej zadziwiającej dla publicznych finansów zależności: czy rezygnacja z abonamentu przyczynia się do rzucenia palenia? Może stres jest wtedy mniejszy? (jeśli ktoś wiąże jedno z drugim). A może odwrotnie: rzucenie palenia rzutuje na inne poglądy?
To z kolei zagadka dla Ministra Zdrowia.
Jakby nie było, palić chyba muszę coraz więcej i domagać się wyższych podwyżek akcyzy.
Skoro abonament to ok 1/100 tego co, zarabiamy (MY: Skarb Państwa) wydając (MY: Palacze) na kopcenie, to w iluż więcej kwestiach publicznych dopomóc by pomogli podobni mi nieszczęśnicy?
Może autostrady szybciej by się zbudowały?
Gospodarka byłaby bardziej innowacyjna i „jednookienkowa”?
Wiele jest spraw pilnych – wręcz palących.
Jednak nikogo do palenia nie chcę tu broń Boże namawiać – jest to zresztą zakazane.
Pozostaje mi więc namawiać do płacenia abonamentu – dopóki można o tym mówić głośno i w restauracjach nie wydziela się stref dla abonamentowych maniaków.
Kodeks pracy też ich jeszcze nie piętnuje i nawet zapytanie kandydata o jego prywatny stosunek do płacenia wciąż chyba uchodzi i nie grozi jeszcze posądzeniem o wszelkie formy dyskryminacji (włącznie z rasizmem i antyfeminizmem), molestowanie seksualne, czy inny stalking.

O czym to ja miałem napisać?
No właśnie. Takie są skutki wieloletniego palenia i płacenia abonamentu.
Patrz młodzieży i się ucz.
Widomy tu haniebny przykład niechaj będzie i dla Ciebie przestrogą.
Palenie powoduje raka i jest przyczyną wielu groźnych chorób, co niejednokrotnie udowodniono naukowo.
Dotyczy to zwłaszcza nieletnich....

Już wiem!
Miałem napisać ciepłe słowo o TVP Kultura i Trójce!
To przecież media finansowane z nikotynowej akcyzy.
Przepraszam, miałem napisać: „z abonamentu”, ale w tych oparach dymu ledwo już widzę akcyzową pieczęć Ministerstwa Finansów.

Chciałem napisać, że „Tygodnik kulturalny” jest naprawdę wporzo.
Było raz nawet o Jerzu Jeżym.
Powaga.
I szacun.

A na Trójce są fajne głosy z Rozgłośni Harcerskiej (harcerz nie pali jakby co, bo jest zuch) i grają muzę na czasie.
I uchem po mapie.
I fajnie wieczorami gaworzą.
Też spox.

Na poważnie coś chciałem napisać zupełnie.
I z przekonaniem.
Ale jak mi się raz wypsło to słowo na abo... to już nie mogę...
Muszę zapalić.

Tak na marginesie: dieta jest jeszcze do dopracowania, ale już dziś zbieram zapisy. Chętni otrzymają e-kupon na kurację oraz e-papieros (ładowany przez USB) a dodatkowo e-gazetę – wszystko za niewielką opłatą przesyłaną SMS-em (bez akcyzy).
Acha - pierdafon za dodatkową dopłatą.

Creative Commons License
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych 3.0 Polska.

piątek, 25 marca 2011

Personalizacja, customizacja, indywidualizacja... i różne inne racje.

W dodatku Eko+ pojawiał się dziś ciekawy artykuł Beaty Drewnowskiej pt. „W pogoni za oryginalnością”. Ponieważ w tekście znalazły się również moje wypowiedzi, poniżej kilka ciekawostek i rozszerzonych refleksji na temat.

Można powiedzieć, że Henry Ford szedł pod prąd.
Zamiast produkować zindywidualizowane auta na szczególne zamówienia postawił na masową produkcję cenowo dostępnych, ale identycznych egzemplarzy. Dziś historia zatacza koło – to co niepowtarzalne i mocno zindywidualizowane może być produkowane masowo. Wydawałoby się, że paradoks został rozwiązany – połączenie niskiej ceny wynikającej z masowej produkcji z jednostkowym, niepowtarzalnym egzemplarzem.

Personalizacja rozumiana jako dostosowywanie masowo oferowanych produktów lub usług do potrzeb indywidualnych nabywców (tzw. mass customisation) to trend nasilający się od późnych lat 90-tych XX w, ale rozwiązania o takim charakterze pojawiały się właściwie w marketingu od zawsze.

Możliwość personalizacji początkowo częściej pojawiała się w sektorze usług. Tu istnieje większa możliwość modyfikacji cech oferty w zależności od oczekiwań indywidualnego klienta. Pociąga to również za sobą relatywnie mniejsze koszty, niż np. w przypadku produktów FMCG.



Personalizacja typowa więc była (i jest) np. dla usług szkoleniowych czy programów edukacyjnych (np. indywidualne programy nauczania) ale też produktów finansowych (łączenie np. kredytu i ubezpieczenia, indywidualne warunki w zależności od potrzeb i wydolności portfela klienta, karta kredytowa ze zdjęciem itp).

Względnie łatwo jest również „customizować” usługi telekomunikacyjne (indywidualne programy taryfowe, pakiety konfiguracyjne dla odbiorców telewizji cyfrowych itp.).
Podobnie działają usługi związane z doradztwem i sprzedażą produktów o charakterze paramedycznym lub suplementów diety. Indywidualne programy ochrony zdrowia czy wybrana dieta powiązane są możliwością zakupu np. „spersonalizowanych” pakietów zestawów witaminowych. Przykłady to serwisy w rodzaju: www.vitaminID.com lub Vitaganic.
Rozwój nowoczesnych technologii oraz upowszechnienie dostępu do internetu były przyczynami rosnącej popularności personalizowanych rozwiązań. Wiele portali czy kanałów sprzedażowych praktycznie od samego początku zachęcało odbiorców do ich konfiguracji zgodnie z osobistymi potrzebami i tworzenie indywidulanych „profili”. To, że strona startowa Google (iGoogle) czy Onet.pl daje każdemu internaucie możliwość ustawienia zawartości i wybranych funkcjonalności zgodnie z własnymi preferencjami wydaje się tak oczywiste, jak fakt, że świnie lubią trufle.

Nadmiar treści oraz informacji dostępnych w internecie również staje się inspiracją do tworzenia usług związanych z personalizacją treści. Przykładem takiego rozwiązania może być np. Twournal pozwalający zamieniać śledzone na Twiterze wpisy w kolejne wydania prostej „elektronicznej gazety”. Tym samym użytkownik otrzymuje własny numer „pisma” zawierającego wyłącznie interesujące go treści.

Pojawienie się internetu nasiliło tendencje do customizacjai również w marketingu producentów FMCG, czy dóbr użytkowych. Wciąż spektakularnym przykładem możliwości personalizacji jest serwis Nike umożlwiający zamówienie u producenta indywidualnie „zaprojektowanej”, a przez to również niepowtarzalnej pary butów. W tym przypadku finalny użytkownik ma do dyspozycji kilka gotowych opcji, które może łączyć oraz konfigurować wedle własnego uznania.
Na podobnej zasadzie – choć to przykład z zupełnie innej branży działa „projektowanie” własnego, niepowtarzalnego modelu auta – jednym z pierwszych, głośnych rozwiązań tego rodzaju była np. platforma internetowa Volvo. Nabywca ma na niej możliwość pełnej konfiguracji auta, które zamierza nabyć.
Tzw. „Konfigurator Volvo” pozwala na wybór wariantu samochodu, rodzaju silnika, skrzyni biegów, ale też umożliwia głębszą indywidualizację poprzez dobór felg, kolorów wykończenia wnętrza, dodatkowych elementów w rodzaju laminowanych szyb bocznych czy czujników deszczu, kolorów i rodzaju tapicerki itp. Przed wysłaniem zamówionej konfiguracji do dealera nabywca ma możliwość podejrzeć efekt swojego udziału w „procesie produkcji”. Może teraz stwierdzić czy symulacja odpowiada jego wyobrażeniom o wymarzonym aucie oraz ile kosztował będzie „spersonalizowany” model.

Inny, ciekawy przykład personalizacji – tym razem z branży spożywczej – dotyczy dziecięcej diety. Rozwiązanie Lunch4Kids powstało w Holandii. Jego celem jest profilaktyka zdrowotna oraz walka z otyłością poprzez zastąpienie niezdrowych przekąsek (chipsy, kolorowe napoje) zjadanych przez dzieciaki w szkole pełnowartościowymi produktami. Zestawy Lunch4Kids wyglądają na pierwszy rzut oka jak „Happy meal” oferowany przez McDonalds.
Każdy zestaw zawiera kanapki, zdrowy napój (mleko albo sok), owoce i zdrowe przekąski. Rodzice zamawiają zestawy przez internet uwzględniając preferencję oraz stan zdrowia dzieci (np. uczulenia, alergiczność na pewne produkty). Następnie zestawy dostarczane są każdego ranka bezpośrednio pod adres wskazanej szkoły. Rozwiązanie przypadło do gustu nie tylko rodzicom czy władzom szkolnym ale również koncernom spożywczym – do akcji włączyły się koncerny spożywcze takie jak Danone czy Unilever.

Jeśli już jesteśmy przy dzieciach, to warto wspomnieć o amerykańskiej sieci sklepów Build-A-Bear Workshop. W sklepie można wybrać misia, którego dziecko (lub rodzice) może dowolnie „skonfigurować” kreując niepowtarzalny egzemplarz. Używa do tego dostępnych strojów, akcesoriów o dodatków.

Przykładem personalizacji w obszarze dóbr luksusowych jest z kolei marka Sheyna. Sheyna to firma biżuteryjna (posiada biura w Bangalore i w Kaliforni) stworzona przez indyjskich jubilerów oraz profesora design’u z Uniwerystetu Standforda. Na stronie firmy poza wyborem gotowych arcydzieł jubilerskiego rękodzielnictwa można również samemu zaprojektować własną biżuterię używając prostej aplikacji w rodzaju „przeciągnij i opuść”. Do wyboru dostępne są kamienie szlachetne, łańcuszki, uchwyty i dodatki.
Innym przykładem „masowej customizacji” – i zarazem jednym z pionierski rozwiązań tego rodzaju - jest w branży komputerów osobistych firma Dell. Dell, który budował swój biznes na wysyłkowej sprzedaży PC-tów szybko zaczął korzystać z możliwości „samodzielnego składania” komputera przez nabywcę. W przypadku tego sprzętu każdy potencjalny klient ma własne wymagania co do oprogramowania, mocy obliczeniowej, zainstalowanych narzędzi itd. Teoretycznie najprostsze wydaje się oferowanie przeróżnych kombinacji sprzętu przeznaczonych dla różnych grup użytkowników. Sprzęt taki zalegałby później sklepowe półki nie zawsze w stu procentach odpowiadając oczekiwaniom coraz bardziej wymagających użytkowników.
Dell poszedł inną drogą. Oto na stronie producenta użytkownik zamawia komputer idealnie odpowiadający jego własnym preferencjom. Wybiera więc rodzaj (laptop, desktop, compact, akcesoria, rozmiary, system operacyjny, RAM, rodzaj procesora, twardego dysku itp.) a zadaniem Dell’a pozostaje „stworzony” w ten sposób sprzęt pop prostu „wyprodukować”, zapakować i wysłać pod wskazany adres.
A wszystko w dwa dni robocze.

Customizacja łączy się więc najczęściej z gromadzeniem, a następnie przetwarzaniem informacji na temat każdego indywidualnego klienta. Dziś, dzięki powszechności internetu jest to nie tylko możliwe, ale wręcz oczekiwane przez klientów. Do indywidualnych potrzeb i preferencji użytkownika można dopasowywać nie tylko produkt, ale cały marketing mix (cena i warunki sprzedaży, kanał komunikacji, miejsce zakupu).
Oczywiście ze względu na koszty związane z zarządzaniem informacją, a następnie optymalizowaniem procesu produkcji (tak by umożliwiał elastyczną zmianę np. w przypadku dostępnych komponentów - modularność) personalizacja najczęściej stosowana jest w takich branżach jak odzież, obuwie, meble czy motoryzacja. Moim zdaniem na rynkach FMCG raczej nieprędko stanie się ona standardem. Oczywiście pojawiają się wciąż akcje w rodzaju „zaprojektuj” własne opakowanie, ale stopień zindywidualizowania produktu finalnego z oczywistych przyczyn długo jeszcze pozostanie niższy niż w przypadku usług.

Może warto też wspomnieć, że customizacja najszybciej upowszechnia się tam, gdzie rośnie siła nabywcza konsumentów - gotowych płacić cenę premium za unikalny, niepowtarzalny, produkt idealnie dopasowany do ich osobistych potrzeb, czy stylu życia. Wiąże się to również z rosnącym indywidualizmem konsumenckim i tendencją do auto-ekspresji, wyrażaniem się poprzez sięganie po jeszcze bardziej „mojsze” i coraz oryginalniejsze produkty.

Dla producentów customizacja jest szansą budowania wyróżnialności i atrakcyjności ich ofert, co pozwala osiągać większą przewagę konkurencyjną. Innym atutem jest dla nich możliwość uzyskiwania na produktach personalizowanych wyższej marży – w istocie, czasami przy względnie niewielkim wzroście kosztów. Pozwala im wreszcie zwiększać satysfakcję klientów oraz ich lojalność – a to już relane korzyści.

Tak na marginesie: personalizacja czy masowa customizacja wiąże się z trendem „prosumenckim”. „Proaktywny konsument” (w innym kontekście: „konsument profesjonalny”) jest niezbędnym warunkiem dla tego zjawiska. Pisałem o tym w m. in. Strategiczny podstęp... czy np. w tym artykule.

Creative Commons License
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych 3.0 Polska.

wtorek, 22 marca 2011

Śledząc newsy z Fukushima...

Napisałem kiedyś (w: „Strategiczny podstęp...”):
Tokio to miasto fascynujące i uwodzące niezwykłością.
Kamienne mury, fosy, i stare ogrody oraz szklane wysokościowce współistnieją tu w zaskakującej harmonii. Zwiedzanie miasta stanowi niezapomniane przeżycie i pozostawia niezatarte wrażenie. Wszystkie zmysły pracują ze zdwojoną mocą, byle nie zgubić żadnego doznania. Przypadkowego choćby wrażenia.

Uroczy jest krzykliwy koloryt dzielnicy Ginza, w której znajdują się dziesiątki ekskluzywnych sklepów. Wrażanie robią bary pachinko z jazgotem tysięcy przesypujących się kulek. Stare drewno w cesarskim pałacu pachnie zamierzchłą historią i intensywnym zapachem imbiru. Zaskakują kanapki z ryżu zawiniętego w wodorosty.
Spacer po Tokio karmi wszystkie zmysły silnymi dawkami przeżyć.

Nie pamiętam przy jakiej ulicy stoi ten budynek ponieważ, jak napisał Roland Barthes: ‘Ulice tego miasta nie mają nazw. Jest adres pisany, ale ma on tylko wartość pocztową, odwołuje się do urzędowego spisu nieruchomości (…), który zna listonosz, ale nie zwiedzający: największe miasto świata jest właściwie nieuporządkowane; przestrzenie, które je tworzą, w szczegółach są nienazwane’ [1]

Japonia kojarzy mi się z doznaniem; do-znaniem – głębokim, powolnym doświadczaniem – schodzeniem, zstępowaniem DO. Do wnętrza, które wydawać się może ZNANE, ale takie nie jest.

Doznawanie to zanurzanie się w strumieniu doświadczeń. Przeżywanie drobnych ulotnych chwil. Nierejestrowane impresje i serie odczuć znikają zanim zostały uświadomione. Głęboko przeżywane, szarpiące zmysły. Nagłe i krótkie porywy, które choć nietrwałe pozostawią ślad.

W Japonii byliśmy tylko raz, wczesną wiosną w 2005 roku. Choć była to nasza jedyna jak dotychczas wizyta w Nippon (日本) obrazy, wrażenia, wspomnienia z tego kraju wciąż powracają - nagle, znienacka.
Powracają zawsze z wielką siłą. Można by powiedzieć: żywiołowo.
Żyjący na przełomie XVIII/XIX w. twórca haiku napisał:

W naszym świecie
cieszymy się wiśniowym piknikiem
siedząc na szczycie
góry zwanej Piekło [2]
-----------------------------------------------------------------------
Okres Heian (794-1185) to czasy względnego spokoju i rozwoju buddyzmu Jōdo (Nauka Czystej Krainy). Japońska arystokracja ulega wówczas modzie zakładania rajskich ogrodów.

Ogrody te (chisen-kaiyū-teien) zdobne meandrami wijących się pośród skalistych krawędzi strumieni, rozsypanymi w tworzonych krajobrazach wyspami, stawami i unoszącymi się na ich wodzie pąkami lotosu służyć miały jako spacerowe ścieżki - miejsca idealne dla podziwiania blasku księżyca.

To właśnie wtedy pojawia się pojęcie karesansui – odnoszące się do kształtowanych z użyciem skalistych elementów, „suchych ogrodów”, „ogrodów Zen” (określenie nie występujące w samej Japonii). Powstaje także Sakuteiki (zgodnie z tradycją spisana ok. XI w.) - najstarsza książka poświęcona sztuce ich zakładania[3].

Granitowe skały, starannie dobrane kamienie, głazy i biały piasek tworzą harmonijną pełnię z żywiołem wody reprezentowanym przez strumienie, wodospady i stawy. Dawne, chińskie taoistyczne pojęcia, zawarta w nich „dyscyplina”, „pierwotne zasady” wyrażone zostają poprzez tworzone dłonią człowieka lecz wciąż naturalne, krajobrazowe metafory i alegorie.
Siła i spokój. Moc i delikatność. Niszczenie i tworzenie. Trwałość i przemijanie.

-----------------------------------------------------------------------

Stojąca w Kioto świątynia Kinkaku-ji pokryta jest prawdziwym złotem. Zbudowany w 1397 r. na polecenie szoguna Yoshimitu pawilon przekształcono zgodnie z jego wolą w świątynię Zen.

Złoty Pawilon doszczętnie zniszczony został w 1950 roku, kiedy mnich Hayashi Yoken kontemplujący uroki świątyni doszedł do wniosku, że piękniejsza byłaby jedynie w blasku płomieni. Wczesnym rankiem podłożył ogień. Świątynia zalśniła w pełni.
Odbudowano ją po raz kolejny.

W Nikko odwiedzić zaś można synkretyczną świątynię (shinto i buddyzm) poświęconą najpotężniejszemu w historii szogunowi Ieyasu Tokugawa. Do świątyni wiedzie aleja wysadzana cedrami.
Do sali pokłonów wchodzi się boso.
Na zachowanych tu przedmiotach często pojawia się motyw malwy – symbol rodu Tokugawów.
W parku Nikko można też podziwiać wodospad Kegon i górujący nad miejscowością wulkan Nantai.
Japończycy mawiają: „Nie mów o pięknie/wspaniałości (gekko), jeśli nie widziałeś Nikko”.

-----------------------------------------------------------------------

Dopływających do brzegu górzystej wyspy Miyajima wita stojąca w wodzie brama. Torii to dosłownie „grzęda”, żerdź na której przysiadają ptaki. Shintoiści wierzą, że ptaki są posłańcami bogów.
Brama symbolizuje, że opuszczamy niedoskonały świat ziemskiej skończoności i wstępujemy do świata duchów kami. Na tej wyspie nie wolno urodzić dziecka. Nie wolno tu również nikogo pochować.
Na podmywanych przez wodę palach wznosi się świątynia Shitasak–Itsukushima wokół spacerują obojętne na wszystko (poza ciastkami) daniele.

-----------------------------------------------------------------------

W miejscowości Kamakura znajduje się świątynia Kōtoku-in.
Tu stoi wysoki na jedenaście metrów, ważący ponad sto ton, wykonany z brązu posąg.
W XV wieku tsunami zniszczyło pawilon chroniący gigantyczną rzeźbę.

Budda nadal siedzi bez ruchu zupełnie tym nie-poruszony.
Powtarza wciąż słowa:

Wszystkie zjawiska są aspektem pustki.
Nie rodzą się i nie umierają.
Nie są skalane i nie są czyste.
Nie zwiększają się i nie zmniejszają.
Tak więc w pustce nie ma formy, wrażeń, myśli, woli i świadomości.
Nie ma oczu, uszu, nosa, języka, ciała, umysłu.
Nie ma kolorów, dźwięku, zapachu, smaku, dotyku, zjawisk.
Nie ma widzenia, ani świadomości.
Nie ma złudzeń ani kresu złudzeń.
Nie ma starości i śmierci, ani kresu starości i śmierci.
Nie ma cierpienia, przyczyny cierpienia, kresu cierpienia i drogi wyzwalającej z cierpienia.
Nie ma mądrości, ani osiągnięcia mądrości[4].

Tak na marginesie: skorzystałem z [1] Roland Barthes, Imperium znaków, [2] Esho Muraishi, Dotyk Japonii [3] Zen and Kyoto, [4] Sutra Serca oraz z Wikipedii.

poniedziałek, 21 marca 2011

Весна священная!

Wiosna właśnie przyszła.
W pełni.
Właściwie to wybuchła.
Symbolicznie rozpoczęła się dziś wieczorem na scenie Sali Bogusławskiego (Teatr Narodowy) wraz z premierą „Święta Wiosny” – spektaklu Bałtyckiego Teatru Tańca.

Witalność, energia, siła, gwałt i przemoc.
Brutalność, budzące się instynkty natury dzikiej i nieokiełznanej.
Żywiołowość i chaos zamknięte w ryt i ujarzmione rytmem.
Harmonia odzyskiwana poprzez obrzędowość - cyklicznie odprawiane czary.
Zaklinanie przyrody.


Genialny tancerz Wacław Niżyński, twórca pierwszej choreografii wykorzystanej w prawykonaniu baletu (Paryż, 1913 r.) cierpiał na schizofrenię. Być może dzięki temu potrafił pogodzić w ruchu to, co wzajemnie się wyklucza.

Urodzony w Kijowie Niżyński fascynował nie tylko baletowych choreografów, baleriny i wszystkich tancerzy. Sympatycy post-punkowych klimatów pamiętają pewnie doskonale w jaki sposób poruszał się na scenie wokalista Bauhaus - Peter Murphy.



Oglądając dzisiejszy spektakl trudno też było uciec od skojarzeń z ostatnim tourne Davida Byrne’a (jeden z koncertów odbył się w Stodole).

Natura wszędzie i zawsze działa tak samo.

Wielkie brawa dla całego Zespołu, który pracował nad spektaklem!


Tak na marginesie: „Święto Wiosny”, Bałtycki Teatr Tańca; choreografia: Izadora Weiss, muzyka: Igor Strawiński, scenografia: Hanna Szymczak, reżyser świateł: Mirosław Poznański.

poniedziałek, 14 marca 2011

A normalnie o tej porze...

"A normalnie o tej porze" jestem już daleko od tego miejsca. Tym razem na chwilę przystanąłem bo kwestia interesująca i na czasie.
Iwo Zaniewski i Konrad Drozdowski wymieniają ciekawe opinie na temat tworzenia reklam i ich społecznego odbioru. Polecam rozmowę i pędzę dalej...
---------------------------------------------------------------------------
Generałowie i marketing?
W sobotę (12.03.11) miałem z kolei przyjemność wziąć udział w "Audycji Filozoficznej Lego-logos" Jarosława M. Spychały. Podcast z zapisem naszej rozmowy do ściągnięcia ze strony rozgłośni TOK FM. Tym razem miałem nieco więcej czasu.




Tak na marginesie: rozmowę na antenie poprzedziła wymiana opinii na temat części wspólnych dla strategii militarnych i marketingowych. Cały tekst jest na blogu Jarosława Spychały (Polityka).
Zapraszam.
MS

JMS: Wielu marketingowców w swojej aktywności zawodowej powołuje się na dzieło Carla von Clausewitza O wojnie (Vom Kriege). I nie chodzi tu tylko o historyczno-teoretyczne tło dla własnych teorii czy działań, lecz realną praktykę zawodową. Na ile trafne jest pojmowanie marketingu w kategoriach militarnych?

MS: Język wojny jest wciąż niezwykle popularny w dyskursie związanym z zarządzaniem i marketingiem. Ponieważ zaś dzieło Clausewitza jest klasyką tego, co można nazwać teorią wojny – właśnie do niego
najczęściej odwołują się teoretycy marketingu i zarządzania. W podręcznikach do marketingu popularnością konkuruje jedynie z chińskim dziełem Sun Zi i jego „Sztuką wojny”.



Paradygmat militarny jest powszechny w języku marketingu ponieważ te na pozór odległe światy łączy jedno zasadnicze pojęcie: STRATEGIA, a to właśnie Clausewitz dokonał precyzyjnego rozróżnienia pomiędzy „strategią” i „taktyką” oraz wyraźnie zdefiniował te pojęcia. Taktykę rozumiał jako takie rozplanowanie sił, które umożliwia wygraniepojedynczej bitwy, strategię określał zaś jako taki sposób wykorzystania poszczególnych bitew, który pozwala wygrać wojnę.

Działania marketingowe i działania wojenne – jeśli przyjąć „clausewitzowską” optykę – posiadają wiele wspólnych cech. Na pewno takimi cechami są KONFLIKT i KONFRONTACJA – walka z „obcą siłą” – w marketingu jest to oczywiście konkurencja. Do potyczki, walki czy starcia dochodzi najczęściej w takiej sytuacji, kiedy dwie strony (lub więcej) zaczynają rywalizację o ograniczone zasoby i mediacja czy wszelkie środki pokojowe okazują się niewystarczająca – pozostaje użycie siły. Analogią w marketingu staje się walka o ograniczony liczebnie rynek – jeżeli np. funkcjonuje na nim kilka podmiotów, a zasobność kieszeni konsumenckich jest ograniczona, prędzej czy później musi dojść do „walki”.

Inne podobieństwa pomiędzy światem wojny i marketingu to np. rola przywództwa, motywacji, dokonywanie manewrów, element zaskoczenia, rola zabezpieczenia, operacje logistyczne itp. Marketer studiujący wspomnianą „Sztukę wojny” faktycznie odnaleźć w niej można wiele kuszących analogii do tego, co robi na co dzień...
więcej...⇒

środa, 9 marca 2011

Defensywna strategia polskich marek

Dla wielu polskich firm wprowadzenie marki walczącej na rynek jest taktyką „przeczekania trudnych czasów” lub wchodzenia w nowe obszary działalności, a nie świadomą ochroną własnej marki luksusowej czy przemyślaną strategią walki z niskocynową konkurencją

W skali globalnej można dziś zaobserwować istotną zmianę w nastawieniu konsumentów. To przejście od konsumpcji bezrefleksyjnej do świadomych i celowych wyborów . Ostentacja, prestiż, podziw innych (dawniej ważne korzyści związane z używaniem marek luksusowych) schodzą na drugi plan, na czoło zaś wysuwają się kwestie pragmatyczne, środowiskowe czy społeczne. O ile w przeszłości głównymi cechami pożądanych marek była „tajemniczość”, „zmysłowość” czy „charakter glamour”, o tyle dziś coraz częściej są nimi „życzliwość”, „przyjazność”, „jakość” czy „społeczna odpowiedzialność”[1].
Mając to wszystko na uwadze, szefowie firm przed wprowadzeniem marki walczącej muszą znaleźć odpowiedź na kilka podstawowych pytań. Jednym z nich powinno być pytanie o powód odpływu klientów od ich dotychczasowej oferty. Czy jest to spowodowane zmniejszaniem się ich zamożność i spadkiem siły nabywczej? A może „odwracanie się od luksusu” wynika ze świadomego przewartościowania definicji pojęcia samego luksusu oraz celowej zmiany stylu życia?
Kolejnym – czy potrzebne są rozwiązania przejściowe w ochronie marki luksusowej? A może cykl jej życia dobiega do nieuchronnego końca. Być może kończy się właśnie popyt na oferowaną przez nią „unikalność” i wynikający z niej prestiż? To też pytanie o rację i sensowność istnienia marek luksusowych.

Trzy opcje budowania marki walczącej

Odpowiedzi na powyższe pytania mogą ułatwić menadżerom odpowiedzialnym za daną markę dokonanie właściwego wyboru jednej z trzech możliwych opcji związanej z wprowadzaniem marki walczącej na rynek.
Pierwszą opcją jest wprowadzenie marki ze znacznie niższą ceną, ale oferującej jakość niewiele gorszą od marki wyjściowej. Opcja ta....
.............⇒ Mój pełny komentarz („Defensywna strategia polskich marek” ) do artykułu M. Ritsona „Czy powinieneś wprowadzić markę walczącą”). – Harvard Busines Review, marzec 2011 (str. 76-77 wydanie papierowe)

[1] Wyniki BrandAsset Valuator Young & Rubicam opublikowane w książce „Spend Shift” (Spend Shift: How the Post-Crisis Values Revolution Is Changing the Way We Buy, Sell, and Live, John Gerzema, Michael D’Antonio).

piątek, 4 marca 2011

Made in China? Jutro także moją marką.

Największy posąg Buddy widziałem w Chinach. I najdłuższą wioskę. I największy plac. I najwyższą estakadę, najdłuższy mur i najśmieszniejszego misia panda.
W Chinach mieszka najwięcej ludzi (1,3 mld), a jeden operator telefonii komórkowej China Mobile obsługuje największą liczbę klientów (580 mln).
W Chinach wszystko jest NAJ.
Kiedy Mao postanowił dokonać Wielkiego Skoku także kolejki po żywność były najdłuższe, podobnie jak głód.
Na początku lat sześćdziesiątych XX w. w Chińskiej Republice Ludowej 40 000 000 ludzi zmarło z głodu. Był to głód niewyobrażalny. Zanotowano przypadki kanibalizmu. Pojawiła się praktyka yi zi er shi - zamienianie się z sąsiadem na dziecko by je zabić, a później zjeść.
Sąsiad robił to samo.
Chiny eksportowały wtedy zboże.
Mao umiera w 1976 roku. Do władzy dochodzi wówczas „Wielki Sternik”. Mierzący 1,5 m i nie wypuszczający z ust papierosa Deng Xiaoping postanawia zmodernizować Chiny prawdziwie. Nie do końca wie co to ma właściwie oznaczać, więc wybiera się w podróż. Boeingiem 707 leci do Bangkoku, Kuala Lumpur, a następnie do Singapuru. Patrzy, pali, podziwia. Uczy się nowoczesności. Wraca i po niedługim czasie rozpoczyna się xiahai – skok na głęboką wodę. Deng oznajmia ludowi chińskiemu, że bogacenie się jest chwalebne. Idźcie zatem i czyńcie kapitalizm.
Komunistyczny rzecz jasna.
Lud bierze słowa do serca. Powstają prywatne zakłady i przedsiębiorstwa. Lud przemieszcza się ze wsi do miast. Inwestorzy ostrożnie, z czasem coraz śmielej inwestują. Zachęcani są warunkami ekonomicznych stref specjalnych.
Planiści centralnie sterowanej gospodarki kapitalistycznej obliczają optymalny dla nowej polityki wzrost gospodarczy. Wychodzi im, że to ok. 8%.
I tak należy trzymać w kolejnych planach pięcioletnich.
Kapitalizm biurokratyczny zaczyna przynosić pierwsze efekty. Prawdziwy przełom następuje w roku 1995, kiedy do Chin napływa 38 mld dolarów inwestycji. Chiny rosną gospodarczo, bogacą się. Bogaci się lud chiński.
Chińczycy zmieniają przyzwyczajenie kulinarne – odchodzą od będącego wcześniej koniecznością wegetarianizmu i sięgają po mięso.
I nie musi to być dziecko sąsiada.
Współczesna chińska gospodyni przygotowując współczesny chiński posiłek sięgnąć może np. po olej marki Fulinmen produkowany przez powstałą w 1993 roku firmę COFCO. Marka Fulinmen ma już sporą wartość – wyceniana jest na 160 mln $. To wciąż niby niewiele w porównaniu z Coca Colą (70,5 mld), ale gdyby dziś sprzedać 50 najcenniejszych chińskich marek, to można by za to kupić nie tylko Coca Colę ale też IBM, Microsoft, Google i McDonalds.
Sprzedając jedynie np. markę chińskich linii lotniczych Air China (5,5 mld $) można by już sobie pozwolić na kupienie takiego brandu jak Adidas.
Zostanie nawet reszta.
Dziś wartość chińskich marek z listy Top 50 (The Top 50 Most Valuable Chinese Brands; 2011; MillwardBrawn) szacowana jest na 280 mld $. A Chińczycy coraz bardziej cenią markowość, tego co kupują. W roku 2010 ok. 40% chińskich nabywców deklarowało, że cena jest głównym motywem decyzji zakupowych (jeszcze w roku 2006 było to niemal 50%).
Raport na temat chińskim marek studiować należy uważnie.
Wszystko wskazuje na to, że jutro będą naszymi ulubionymi.
Powoli można się przyzwyczajać.
Chińskie marki to dziś nie tylko niska cena i kiepska jakość. To także pozyskane (w przeróżny sposób) świetne know-how, nieprzebrane moce produkcyjne oraz kolejne cele ambitnych planów pięcioletnich. Chińskie marki powoli zaczną podbijać świat (tak jak zrobiły to nie tak dawno marki japońskie, a później koreańskie). Będziemy więc w niedalekiej przyszłości jeździć chińskim samochodem, korzystać z chińskiej przeglądarki i myć włosy chińskim szamponem.
I wcale nie będziemy się tego wstydzić.
Co do samochodów, to choćby taki BYD. Pruducent akumulatorów, następnie telefonów komórkowych, obecnie również aut (wartość marki 2,1 mld $, 19 miejsce w rankingu) rozpoczął już eksport na rynki Afryki, Ameryki Płd. i do krajów Bliskiego Wschodu. Produkuje dziś auta również w Rosji. Na samych rynkach azjatyckich w ubiegłym roku sprzedano pół miliona aut tej marki.
BYD „doładowany” sumą 200 mln $ inwestycji Warrena Buffeta otworzył siedzibę w Los Angeles by rozpocząć konkurowanie na amerykańskim, a następnie europejskim rynku aut zasilanych elektrycznością.
Producent odzieży sportowej Anta (Anta Sports Products Limited) przejął należącą do Belle markę Fila. Dzięki temu poczynił pierwszy krok nie tylko dla wzmocnienia postrzegania własnego brandu na rynku lokalnym ale również w stronę ekspansji na rynki zachodnie.
Produkowane przez siebie buty Anta dystrybuuje w USA poprzez sieć sprzedaży detalicznej należącej do jej konkurenta – firmy Li-Ning. Sama marka Li-Ning (nazwa od nazwiska chińskiego zdobywcy 6 medali podczas letniej olimpiady w 1984 roku - gimnastyka artystyczna), również nieźle sobie radzi (24 miejsce w rakingu) wciąż poprawiając jakość i udoskonalając design.
Już niedługo Anta będzie trendy.

Baidu to z kolei powstała w 2000 roku, najpopularniejsza (i niezwykle lubiana) w Chinach wyszukiwarka (w czwartym kwartale 2004 r. ok. 64 mld zapytań, co było równoznaczne z niemal 84% udziałem w chińskim rynku). Marka wyceniona na 9,7 mld $, jako pierwsza firma z Chin znalazła w ideksie NASDAQ 100 w roku 2007. „Baidu” (百度 co ponoć oznacza: „setki razy” ) to słowo zaczerpnięte z tradycyjnej poezji chińskiej, symbolizujące wytrwałe poszukiwanie tego, co doskonałe. Baidu to nie tylko wyszukiwarka, ale również produkty społecznościowe, słowniki czy aplikacje mobilne.
Baidu indeksuje (zgodnie z Wikipedią) ponad 740 mln stron, 80 mln plików graficznych i ponad 10 mln plików multimedialnych. Informacje dostępne poprzez Baidu objęte są rzecz jasna cenzurą zgodnie z regulacjami chińskiego rządu (wg Amnesty Interantional to właśnie w Chinach notuje się największą liczbę dziennikarzy czy cyber-desydentów uwięzionych za rozpowszechnianie krytycznych opinii).
Baidu została ostatnio ostro skrytykowana i napiętnowana przez amerykańskich regulatorów ponieważ stanowi największe na świecie centrum informacji na temat fałszywek, podróbek czy pirackich kopii. Baidu odsyła zainteresowanych do stron, na których bez problemu mogą dokonać zakupu dóbr o wątpliwym pochodzeniu. Baidu zarabia jednak zupełnie legalnie np. na sprzedaży reklam. I jest to działalność dochodowa. Zysk netto w okresie pazdz.-grudz. 2010 wynosił 1,16 mld youanów (176 mln $) czyli niemal trzy razy więcej niż w tym samym okresie w roku poprzednim (!).
Kiedy pojawią się podróbki Anty?

Ba Wang (33 miejsce w rankingu, wartość marki 1 mld $) to marka preparatów ziołowych (napoje, kosmetyki, preparaty czyszczące). Jej sztandarowym produktem są szampony dla mężczyzn zapobiegające wypadaniu włosów. Twarzą i ambasadorem marki stał się słynny aktor – Jacki Chan użyczając swojego wizerunku w reklamie telewizyjnej.
Twarz wybrano chyba odpowiednio. Preparat okazał się produktem dla prawdziwych twardzieli. Do prawdziwego zamieszania doszło kiedy okazało się, że szampony zawierają 1,4-Dioxane – substancję rakotwórczą - tak przynamniej klasyfikowaną przez amerykański departament zdrowia.
Plotka głosi, że marka - choć mocno osłabiona skandalem - znalazła się na celowniku P&G, który zamierza kupić popularny w Azji brand.
Głowy więc jutro umyjemy w Bawang.
Szamponu Bawang szukać jutro będziemy w Baidu.


Tak na marginesie: skorzystałem z „Chiny i Indie. Supermocarstwa XXI wieku”, Robert Meredith, przekł. Witold Falkowski, Wyd. Nadir Media Lazar, Warszawa 2009.
Na temat odzieżowych marek chińskich świetny artykuł Joanny Solskiej w Polityce (10/2011): „Prada ubiera się w Chinach”.
Perspektywy rozwoju chińskiej gospodarki w artykule Danuty Walewskiej "Jak wielki smok pożera świat", „Uważam Rze” (4/2011).

Creative Commons License
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych 3.0 Polska.
Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: