Wyrzuciłem prasę do kosza. Nie od razu i z pewnymi oporami, ale w końcu się udało. A było to tak: jako typowy przedstawiciel generacji papieru kolekcjonowałem wszystko co zostało wydrukowane. Jeszcze do niedawna robiąc prasówkę wycinałem nożyczkami ciekawe artykuły, które wkładałem do teczek tematycznych z nadzieją na przeczytanie ich „kiedyś tam”.
Część nawet czytałem.
Z racji możliwości wyboru tytułów w pracy zamawiałem prenumeratę czterech dzienników – w tym jednego gospodarczego, trzech tygodników opinii, czterech zagranicznych magazynów o reklamie i marketingu, oraz czterech lokalnych, plus miesięczniki o tematyce marketing i zarządzanie. Do tego dochodziły nie zamawiane periodyki, okazjonalnie wydawane pierwsze numery magazynów, które miały zrewolucjonizować rynek oraz cała masa innych mniej lub bardziej cyklicznych czytadeł wszelkiej maści.
Już kilka lat temu zauważyłem, że zaczynam tonąć w stertach bezużytecznego papieru. Jak każdy czytelnik-chomik archiwizowałem je starannie układając w teczkach, segregatorach, stawiając pionowo jeden obok drugiego na kolejnych półkach kolejnych szaf, szafek i szafeczek.
Pod koniec roku z bólem serca i autentycznym żalem odkładałem do makulaturowych pudeł zdobne lśniącymi okładkami dowody nieubłagalnego upływu czasu. Zostawiałem „perełki” – co ciekawsze raporty branżowe, wydania jubileuszowe, pisma zawierające szczególnie ciekawe wywiady czy artykuły (no i rzecz jasna te, w których znalazło się moje nazwisko!).
Ten sam rytuał odbywał się w domu z prasą czytaną „hobbystycznie”– tu warunki były o tyle utrudnione, że powierzchnie magazynowe były znacznie skromniejsze, a zbędne kilogramy wynosząc musiałem dźwigać na własnym grzbiecie.
Prasa zaczęła nade mną panować. Pożerała coraz mniejszą życiową przestrzeń nie dając nic w zamian. Pewnego dnia, pod koniec ubiegłego roku powiedziałem basta!
Przejrzałem uważnie listę prenumeraty i przykładowe numery. Z dzienników wykreśliłem niemal wszystkie pozostawiając ten, który wydał mi się najbardziej rzetelny i kompleksowy. Przez chwilę zawahałem się również nad tym tytułem. Od kiedy zacząłem używać RSS w zasadzie nie mam potrzeby na codzienną dawkę zdublowanej papierowej informacji. Zostawiłem go jednak na liście - może w końcu służyć jako serwetka dla porannej kawy i jest dobrym dopełnieniem rytuału: „początek dnia”.
Z tygodnikami poszło jeszcze sprawniej. W ich przypadku redundancja wzrastać ostatnio zaczęła w zastraszającym tempie. Poza tytułem, zdjęciem na okładce i tonem złośliwości świadczących o politycznych preferencjach redakcji coraz trudniej tu znaleźć jakąkolwiek różnicę. Te same tematy traktowane w ten sam sposób, te same przebrzmiałe „trendy” przedrukowane w zachodnich magazynów, te same reklamy...
Przy magazynach branżowych chwilę się zastanawiałem. W tym czasie jeden upadł więc dla towarzystwa wykreśliłem inny, który wytypowałem jako następny do zamknięcia. Branżowe newsy w stylu: kto, z kim, w jakim lokalu i w jakiej bluzce średnio mnie interesują podobnie jak auto-zachwyty nad własnymi kampaniami. Wykreśliłem zatem wszystkie poza jedynym – tym merytorycznym. Czy mi się to podoba, czy nie i tak podczas konferencji i tzw. „wydarzeń” będę otrzymywał kolejne numery.
Z magazynów zagranicznych także zostawiłem jeden (ulubiony). Ponieważ przykro było tylko skreślać dopisałem do listy jeden z nowych magazynów „niszowych”. I tak dobrnąłem do końca.
Kończąc czyszczenie listy stwierdziłem, że mam bardzo miękkie serce. Oto miał być krok w stronę prawdziwej diety informacyjnej, a tu jeszcze pozostało 5 tytułów. Ale to i tak duży postęp.
Na diecie jestem już od trzech miesięcy. Mogę w końcu bez problemu znaleźć laptop na biurku i nie musze zamawiać kolejnych szafek. Sytuacja nie jest jeszcze idealna, ale już pod kontrolą. Najdziwniejsze jest to, że niczego mi nie brakuje! Wiem tyle, co wiedziałem – mam wrażenie, że teraz nawet więcej, nie potrzebuję już nożyczek i nie muszę sadzić żadnego drzewa!
Od kiedy zacząłem pozbywać się pseudoinformacji nie cierpię na żaden niedobór wiadomości czy inne newsa łaknienie.
Teraz muszę opracować podobny system na maile.
Tak na marginesie: porada dla przechodzących na dietę prasową – radykalne czyszczenie listy za pierwszym razem byłoby bardziej wskazane. Teraz już za późno na zmiany i dopóki prenumerata nie wygaśnie znowu robi mi się żal, że to wszystko ląduje w koszu. Szczerze mówiąc trochę się boję efektu jo-jo.
Radykalne i mobilizujące do podobnego działania! A jednak prasy żal. Ja nadal wycinam i wkładam do teczek, ale mam system. Kiedy kolejna jest pełna, wyrzucam te z samego dna, czyli najstarsze. Wyrzucam magazyny. "Didaskalia" i "Dialog" oddaję do kawiarni w Instytucie Teatralnym, pozostałe - do kosza.
OdpowiedzUsuńNajgorsze jest uczucie, że traci się coś ważnego, jakieś dane, opinie etc. Oczywiście, jak już okazują się potrzebne, brakuje sił i czasu, żeby przebrnąć przez archiwa i dokopać się właściwego wycinka...
W tym kontekście ciekawy jest temat odpłatności za kontent w sieci. A zwłaszcza za dostęp do archiwum poszczególnych tytułów online...
Panie Marku, proponuję wydania elektroniczne. Od 5 lat wszystkie artykuły mam w wersjach pdf, przeszukuję je po słowach kluczowych i w razie potrzeby drukuję :). Co prawda na tę bazę musiałam poświęcić osobny dysk, ale przynajmniej kartony z papierami nie zajęły mi całkowicie pokoju :). Pzdr, Natalia Hatalska
OdpowiedzUsuńPani Natalio, no właśnie - osobny dysk, później drugi itd. :-) No i jeszcze czas poświęcony na skanowanie! Może rozwiązaniem jest to, o czym wspomniał Krzysztof - po prostu kupowanie ciekawych kawałków. Ale przy obecnych- raczej mało wygodnych formach płatności za treść prasową w internecie można tylko pomarzyć
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
ms
Panie Marku, nie, nie, nic nie skanuję! :) Zamawiam pojedyncze interesujące mnie artykuły w wersji pdf od razu, ale faktycznie tylko z magazynów obcojęzycznych. Z polskich to faktycznie jest trudne. Ostatnio chciałam przeczytać jeden artykuł z Marketing i rynek. Okazało się, że magazyn nie jest dystrybuowany w EMPIK-ach, nie można kupić wersji elektronicznej (np. w Zinio). Mogę wyłącznie zamówić telefonicznie albo online i czekać aż przyślą mi cały egzemplarz pocztą. Zrezygnowałam. Pzdr, Natalia Hatalska
OdpowiedzUsuńAż musiałem sobie sprawdzić, kim Pan jest, a internet na szczęście Pana zna. Już wiem, jaka pułapka może mnie czekać, jeśli zacznę zarabiać tyle, żeby móc sobie pozwolić na prenumeratę 20 różnych gazet... Póki co, muszę znaleźć sposób, jak ograniczyć liczbę przeczytanych newsów, blogów i stron każdego dnia, żeby zacząć w końcu normalnie zarabiać. No i dodatkowo muszę chyba zablokować możliwość korzystania z youtube'a i wywalić pasek wyszukiwarki google z przeglądarki. Dostęp do informacji jest zbyt łatwy, a mózg jest manipulowany wyszukanymi tytułami nagłówków na www i zniewolony wrodzoną ciekawością do nowych informacji.
OdpowiedzUsuń