niedziela, 31 stycznia 2010

Skazany na pierdafon. Czyli spodnie Wundermana.

Zaczęło się dosyć niewinnie. Oglądając pewien program rozrywkowo-informacyjny postanowiłem wziąć udział w dyskusji toczącej się na pasku przesłaniającym nogi prowadzących. Na podany numer wysłałem sms-a, w którym wyraziłem własną opinię w sprawie. Dumny jak paw ze spełnienia obowiązku uczestnictwa w społecznej debacie cieszyłem się jednocześnie, że połowę tekstu wysłanego sms-a umieszczono pośród innych, nadsyłanych przez widzów komentarzy.

O całej sprawie szybko zapomniałem. Jak się okazało, nie na długo. Pierwszy zwiastun przyszłego horroru pojawił się kwadrans później w formie „pierdafonu”. W naiwności swojej nie połączyłem jeszcze oferty ściągnięcia tego przezabawnego dzwonka na komórkę (tym był w istocie „pierdafon”) z wysłanym wcześniej sms-em. Przeczytałem uważnie krótką ofertę zawierającą cenę oraz warunki korzystania z unikalnej aplikacji na urządzenia mobilne, jaką jest „pierdafon” i stwierdziłem, że zajść musiała jakaś pomyłka. Moje poczucie humoru jest raczej drewniane i mało wyrafinowane, więc nawet „pierdafonem” nie podniosę notowań na giełdzie towarzyskiej atrakcyjności.

Operator oferty nie dał jednak za wygraną - w cyklach 10 minutowych otrzymywać zacząłem kolejne zachęty do ściągnięcia „pierdafonu” ma swoją komórkę. Dawno już minęła północ, przy zgaszonym świetle próbowałem obserwować nocny stolik, na którym nerwowo podskakiwał i co chwila rozbłyskiwał telefon odbierając kolejne sms-y z „pierdafonem”.


Trochę niewyspany i lekko już podirytowany udałem się następnego dnia do pracy. Stojąc w korkach grzecznie obok pustego bus-pasu obserwowałem podejrzliwie aparat leżący na siedzeniu. Sms-y napływały nieustannie. Zacząłem się poważnie niepokoić o wydolność baterii oraz o to czy znajdę czas by opróżniać przeładowaną skrzynkę wiadomości. Postanowiłem działać.

Najpierw na numer nadawcy wysłałem sms-a z nieco agresywną treścią: „NIE CHCĘ WASZEGO PIERDAFONU!”. To był pierwszy błąd. Moją wiadomość uznano bowiem za zachętę do dialogu. Otrzymywać zacząłem kolejne sms-y w rodzaju: „Po co się tak złotko denerwujesz, ściągnij sobie pierdafon, to ci przejdzie...” itp. Tego było za wiele.

W treść sms-a wkleiłem fragment ustawy o ochronie danych osobowych oraz komunikat z prośbą o usunięcie mojego numeru z bazy danych. Pogodziłem się z możliwością utraty okazji otrzymywania fantastycznych aplikacji, ale liczyłem na powrót do normalności.

Cisza. Spokój. Telefon nie bzyczy i nie odbiera kolejnych ofert. Widocznie się przestraszyli i odpuścili – myślę sobie. Uspokojony powróciłem do codziennych zajęć.
Nie na długo. Oto „pierdafon” atakuje znienacka po kilku minutach. Z niedowierzaniem czytam tą samą ofertę wysłaną z... numeru ze zmienioną końcówką!

Purpurowy ze złości grzebać zaczynam wściekle w internetowych zasobach. Mam! Znalazłem! Szybko udaje mi się zidentyfikować głównego sprawcę (tak mi się wówczas wydaje) i właściciela obu numerów. Dzwonię zatem na infolinię. Cytuję całą ustawę, którą sobie zawczasu drukuję i w krótkich, żołnierskich słowach (w tym przypadku chodzi o rodzaj użytych czasowników) wyjaśniam operatorowi, że jeśli jeszcze raz dostanę „pierdafon”, to osobiście wcisnę mu go w ucho i wyciągnę drugim. Konsultant mówi, że nie ma sprawy, wyraża żal za grzechy i obiecuje rychłą poprawę.

Przez dwie i pół godziny mam absolutny spokój. A zatem to już koniec koszmaru. Otoczony błoga ciszą zaczynam nawet z pewną życzliwością myśleć o nietypowej ofercie i całym tym zabawnym nieporozumieniu.
Radość okazuje się jednak przedwczesna.

Firma jest nie w ciemię bita i zmienia strategię. Tym razem zmieniona zostaje nie tylko ostatnia pozycja w czterocyfrowym numerze, ale cały numer. Kombinacje zmieniają się w kolejnych sms-ach. Podobnie treść. „Pierdafon” przestaje się pojawiać, a jego miejsce zajmuje komunikat w stylu:

„Do Pani/Pana z nr (nr mojej komórki) Audi A4, gotowy do odbioru. Odpisz „Odbiór” na darmowy numer... Czeka ważna informacja!”

Kasuję ofertę. Mam nadzieję, że domyślili się, że nie ze mną te numery. Pięć minut później wiadomość:

„Ten miesiąc będzie inny niż wszystkie. Czy będzie to miłość, czy wielka nagroda? Dowiedz się – napisz CZAR i wyślij na numer...”

Wiem już, że ten miesiąc będzie inny niż wszystkie. Nie muszę też nic wpisywać by dowiedzieć się dlaczego. Zdrętwiały patrzę w wyświetlacz aparatu i czekam.
Niedługo.

„Gratulujemy premii – aż 5 tys. losów do wygrania w losowaniu, wyślij WYGRANA...”

„Chcielibyśmy wręczyć ci 300 tys złotych. Pomóż nam i wyślij sms o treści NAGRODA...”

„Prezes loterii już wypisał czek na 10 000 zł. Czy ma w nim wpisać twoje nazwisko? Wyślij TAK...”

Teraz rozumiem słowa Slavoja Žižka, który w „Zboczonej historii kina” wyjaśnia dlaczego spełnione marzenia i fantazje prędzej czy później muszą się zamienić w koszmar. Zaczynam się czuć jak bohater thrillera klasy B. Konsekwencje obejrzenia zawartości kasety wideo w „Ring 9” będą pewnie mniej upiorne niż to, czego doświadczam.

Sms-y spływają nieprzerwanym strumieniem. Dowiaduję się z nich, że jestem miliarderem, właścicielem willi z basen, stajni luksusowych limuzyn, a w dodatku w każdej chwili mogę poznać przyszłość całej ludzkości. Mogę wszystko! Wystarczy, że wyślę sms o treści „NAGRODA”.

Intuicja podpowiada mi jednak, żeby tego nie czynić, że będzie to równoznaczne z połknięciem czerwonej pigułki, że obudzę się w innym wymiarze, w rzeczywistości, w której sms-y będą wysyłane bezpośrednio do mojego mózgu. Wystarczy wówczas, że pomyślę „TAK”, albo „NAGRODA” i potwierdzę tym samym udział w konkursie, a w dodatku zostanie to potraktowane jako zgoda na odbieranie kolejnych wiadomości.
Budzę się zlany zimnym potem - usnąłem na biurku.

Mój wzrok pada na okładkę książki Wundermana o marketingu bezpośrednim. By odciągnąć myśli od koszmarów zaczynam czytać i myśleć o legendarnym twórcy koncepcji marketingu bezpośredniego. Lester Wunderman rozpoczynał swoją karierę w Nowym Yorku, w okresie „Great Depression”. To właśnie wielki kryzys nauczył go czym jest właściwe, pełne zrozumienia i szacunku podejście do klienta. Kryzysowa rzeczywistość wręcz wymusiła na nim ciągłe zwracanie się do klienta twarzą w twarz, a nigdy stawanie tyłem. Przyczyna była prozaiczna – młodziutki wówczas Wunderman mógł sobie pozwolić na jedną tylko parę spodni, a i ta była mocno poprzecierana i połatana na siedzeniu...
Lekturę przerywa mi kolejny sms.

Tak na marginesie: premier znowu pokazał jak soczyście zieloną wyspą jesteśmy. Kryzys zatem faktycznie albo do nas nie dotarł, albo jeszcze nie odczuliśmy jego konsekwencji. Skoro marketing „bezpośredni” może być u nas wciąż uprawiany w tak prymitywny sposób, to oznacza jedno: pewnie łat na tyłkach ciągle jest za mało.

Creative Commons License
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych 3.0 Polska.

7 komentarzy:

  1. To nie kwestia liczby łat na spodniach tylko normalna zasada podaży i popytu ;)
    Ten pierdafon musi być jakimś hitem i dopóki ludzie będa ściągać tego typu aplikacje, firma nie będzie się przejmowała pojedynczymi przypadkami protestów i odwołań do... no właśnie, czego? Dobrego smaku, ustawy o ochronie danych osobowych, które dość łatwo obejść, jak wynika z Twojego artykułu?

    Ja osobiście w ramach zawodowej ciekawości wysłałem (z prywatnego telefonu mojej żony ;) SMS'a na loterię organizowaną przez Orange, w której można wysłać BMW. Mechanizm i treści SMSów były bliźniaczo podobne, do tych opisanych przez Ciebie. Intensywność komunikatów też podobna. W tym przypadku w grę wchodzą już miliony złotych polskich, co potwierdza tylko fakt, że chętnych biorących udział w tego typu "zabawach" jest wystarczająco dużo, żeby pojedyncze protesty nie stanowiły jeszcze bariery.

    Na razie...

    OdpowiedzUsuń
  2. w takim razie nie pozostaje mi chyba nic innego jak załadować pierdafon i pogodzić się z ekonomiczną rzeczywistością:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta historia to przykład na dwie tezy:
    1. Każde narzędzie komunikacji, które pozwala na bezmyślne mechaniczne działanie zostanie w końcu do niego sprowadzone, płacąc za to cenę zochydzenia w oczach odbiorców.
    2. Reklama to taki rodzaj komunikacji, który ma w sobie choć trochę uroku, dzięki któremu może być tolerowana mimo swojego natręctwa.

    Niestety dla większości akcja pierdafonu to też reklama.

    OdpowiedzUsuń
  4. Że zacytuję siebie:
    "...co potwierdza tylko fakt, że chętnych biorących udział w tego typu "zabawach" jest wystarczająco dużo, żeby pojedyncze protesty nie stanowiły jeszcze bariery.

    Na razie..."

    No i proszę: http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,7742834,UKE_opracowuje_plan_walki_z_SMS_owymi_naciagaczami.html
    :)

    OdpowiedzUsuń
  5. I chyba właśnie o to chodzi!

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimowy12/5/10

    typowa metoda "zdartej płyty" nic ich nie zabije tylko wzmocni. Chyba każdy z posiadaczy telefonów komórkowych przeszedł ten sajgon ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. może więc trzeba założyć jakieś stowarzyszenie ofiar nękanych pierdafonem? :-)

    OdpowiedzUsuń

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: