wtorek, 22 września 2009

Neopragmatyzm imperatywem na niepewną przyszłość.

XIX Forum Ekonomiczne w Krynicy powoli odchodzi do historii. W mediach wydarzanie to zostało już przeanalizowane i ocenione z każdej strony. Będzie jednak jeszcze pewnie nie raz powracać – ilość wystąpień i bogactwo tematyczne były doskonałą inspiracją w czasach niedoskonałej gospodarki.

Trzeciego, ostatniego dnia forum (11 września) wysłuchałem dwóch debat o tematyce gospodarczej. Pierwsza zatytułowana była: „Świat po kryzysie. Nowy ład ekonomiczny” - moderator: Krzysztof Rybiński (Ernst & Young, SGH), laureat ekonomicznego Nobla Edmund Phelps, ekonomista Peter Schiff (prezes Euro Pacific Capital), Francis Bailly (GE international), Wolfgang Clement (Forum Unia Europejska) i Jan V. Rostowski (Minister Finansów. Druga dyskusja nosiła tytuł „Dokąd zmierza kapitalizm? W poszukiwaniu odpowiedniej polityki w dramatycznie zmieniającym się świecie”. Tę drugą dyskusję moderował prof. ekonomii Daniel Daianu, panelistami zaś byli: Grzegorz Kołodko (obecnie dyr. TIGER), Keith Boyfield (Instytut Adama Smitha, UK), Arkadiusz Mularczyk, poseł na sejm, Brigita Schmögnerova (Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju) oraz korespondent ekonomiczny z European Voice – Stewart Fleming.

Pierwsza dyskusja – ta z udziałem Phelpsa i Schiffa - była właściwie wielkim ekonomicznym show. Aula Domu Zdrojowego nabita była po brzegi i trudno było znaleźć nawet miejsce stojące. Wymieszani słuchacze, dziennikarze, operatorzy kamer i fotoreporterzy – wszyscy przeszkadzali sobie nawzajem chcąc np. zrobić jak najlepsze zdjęcie i w tym celu przesunąć się choćby o cal do przodu. Druga debata – moim zdaniem równie interesująca - była znacznie skromniejsza i odbywała się w kameralnych warunkach, a pamiątkowe zdjęcia można było zrobić bez żadnych przeszkód.

Obie dyskusje łączyła zbliżona troska o przyszłość świata – i nie tylko tą gospodarczą. Paneliści obu debat z równą gorliwością atakowali ten temat by następnie z równą szczerością stwierdzać, że jest to jedna wielka niewiadoma. Padały co prawda propozycje cząstkowych prognoz, ostrożnie stawiano niepewne hipotezy, jednak obszarem dużo bezpieczniejszym niż nieznana przyszłość okazywała się kryzysowa teraźniejszość. I to właśnie ona stanowiła najczęściej odniesienie dla skrywanej za pseudoobiektywizmem krytyki „tego drugiego obozu” myślicieli czy też możliwości dyskretnego przypomnienia w rodzaju „a nie mówiłem...”

Najwięcej rzecz jasna dostało się gospodarce USA. Jej pozycja ekonomiczna i militarna została już zagrożona, teraz wróżono jej czarną przyszłość (była by nią druga Ameryka Łacińska), jeśli nie zacznie pożyczanych pieniędzy inwestować bardziej produktywnie, a nie wyłącznie przeznaczać na dalszą konsumpcję. Europa w porównaniu do USA ma dużo solidniejsze podstawy trwałego wzrostu, może też wiele zyskać dzięki słabnącemu dolarowi (Schiff).

Wskazywano również na problemy cywilizacyjne, z którymi nikt do końca nie potrafi dziś sobie poradzić. Skoro zgodnie z niektórymi prognozami w niedalekiej przyszłości na mapie świata pojawić się mają przerośnięte aglomeracje (mega miasta wielkości Norwegii), w których żyła będzie przeważająca liczba mieszkańców globu, to może się okazać, że wyzwania w rodzaju infrastruktury energetycznej, zdrowia mieszkańców czy zanieczyszczeń okażą się zbyt trudne dla przyszłych pokoleń (F. Belly). Pomimo wielu niewiadomych jedno jest pewne: tworzymy właśnie niełatwą przyszłość dla tych, którym żyć tu przyjdzie po nas.

Nikt też do końca nie jest w stanie przewidzieć jakie konsekwencje przyniesie szybki rozwój państw, które na pewno trudno nazwać w pełni demokratycznymi, ale które dysponują olbrzymim kapitałem ludności głodnej owoców produkowanego dziś na cudze zamówienie dobrobytu (problem tego rodzaju zaadresował J. V. Rostowski). Gospodarczo-polityczna geografia, której finansowy i rozwojowy punkt ciężkości przesuwa się na Wschód i Południe już w najbliższym czasie może przynieść wiele niespodzianek – niekoniecznie przyjemnych.

Interesujące były lapidarne, ale niezwykle cenne uwagi noblisty. Phelps przyznał, że z teorią ekonomii miał problem już podczas studiów – wydawał mu się (zwłaszcza makroekonomia) nauką sztuczną, bazującą na wyabstrahowanych „mechanicystycznych” modelach niewiele mających wspólnego z prawdziwą naturą rynku. Ta ostatnia – tak jak natura w ogóle – pełna jest przypadkowości, chaosu, i tego co nieoczekiwane. „Rutynowe kalkulacje” w oparciu o wydarzanie w przeszłości mogą prowadzić co najmniej do nieporozumień, lub co gorsza – tak, jak w przypadku ostatnich wydarzeń – do finansowych katastrof.

Phelps postulował konieczność podejmowania większego wysiłku w celu tworzenia, nowych, bardziej adekwatnych do współczesnej rzeczywistości teorii ekonomicznych. Kładł nacisk na otwartość wobec aktualnych odkryć innych prężnie rozwijających się dziedzin nauki – np. psychologii. Jego zdaniem światopogląd ekonomiczny wymaga gruntownej reformy. Skonstatował także, że choć przyszłość na zawsze pozostanie wielką niewiadomą, to właśnie ona powinna stać się jednym z głównych tematów ekonomicznych rozważań. Firmy i gracze rynkowi, całe gospodarki muszą przecież formułować oczekiwania wiązane właśnie z przyszłością (ze świadomością, że pozostanie nieznana). Paradoks ten wymusza stworzenie nowych modeli dla opisu świata relacji, jakie zachodzą pomiędzy różnymi interesami i celami realizowanymi przez rynkowe podmioty. Zwłaszcza, że wszyscy przyznać musimy, że nie do końca potrafimy przewidzieć i rozumieć przyszłe konsekwencji zapadających dziś decyzji i podejmowanych działań.

Phelps nazwał rzecz po imieniu – filozofia (ściślej - podejście epistemologiczne) powinna być częściej wykorzystywana przez zajmujących się ekonomią. Pomimo, że próby badania i przewidywania przyszłości, refleksji nad różnymi jej scenariuszami są dziś koniecznością, noblista zauważył, że wciąż niewiele osób stara się systematycznie zajmować tak niewdzięcznym zagadnieniem. Należałoby więc dodać, że sztuka ta pozostaje tradycyjnie domeną astrologów, wróżów, i wszelkiej maści szalbierzy...

Analogii różnicy pomiędzy astrologią i astronomią użył w nieco innym kontekście również Schiff (chyba on – robienie notatek w stojącym tłumie ma wiele minusów...). Także jego zdaniem wielkim błędem jest utrzymywanie mniemania, że receptą wiecznego wzrostu może być gospodarka oparta jedynie na konsumpcji. Choć jak dotąd nie znaleziono lepszego modelu niż gospodarka kapitalistyczna wsparta demokracją, to winna to być dziś gospodarka kładąca większy nacisk na oszczędzanie i inwestowanie. Jego opinię można by wyrazić w stwierdzeniu: jeśli zachodnie społeczeństwa nie opamiętają się i nie zaczną przejawiać większej odpowiedzialności nadal żyjąc na jeden wielki przysłowiowy kredyt, to tworzymy społeczeństwo „no future” - przyszłe pokolenia mogą nie być w stanie zadłużenia tego spłacić.

Podobny (w zasadzie kasandryczny ton) dominował na drugim, wspomnianym panelu. Tu punktem wyjścia było pytanie: czy warto za wszelką cenę ratować ideę globalizacji oraz jak sprawić by więcej ludzi mogło korzystać z jej owoców? G. Kołodko debatujący z Phelpsem na poprzednim, XVIII forum – był z nim w wielu punktach zgodny (mam również wrażenie, że było mu trochę przykro, że nie uczestniczył w tegorocznej debacie). On także bardzo krytycznie odnosił się do abstrakcyjnej, oderwanej od rzeczywistości ekonomii. „Reganomia”, thacheryzm, skrajny liberalizm, ekonomia zaangażowana w walki ideologiczne i polityczne dostawały równo po głowie. Przyszłość ekonomii widzi prof. Kołodko w podejściu interdyscyplinarnym – łączącym sposób myślenia właściwy dla socjologii, historii, psychologii czy antropologii.
Kołodko ostrzegał również by nie łudzić się, że oto wraz pierwszymi symptomami ożywienia możemy odtrąbić koniec kryzysu. Jak zauważył odroczone konsekwencje kryzysu finansowego przesunęły się w obszar społeczno-polityczny (nikt dziś np. nie zna przyszłych konsekwencji społecznych zwiększonego bezrobocia związanego z zamknięciem na świecie wielu przedsiębiorstw). Jedno jest pewne – kiedy tylko negatywne konsekwencje pojawią się, pojawi się tym samym to, na czym politycy (zwłaszcza nasi) uwielbiają zbijać własny kapitał - poszukiwanie winnych...
Generalnie opinia G. Kołodki była jednoznaczna: kryzys z jakim mamy dziś do czynienia jest głównie kryzysem moralnym i ideologicznym.

Brigita Schmögnerova również mocno skrytykowała to, co nazwała „anglosaksońskim” modelem neoliberalizmu, który został jej zdaniem totalnie skompromitowany i ukazał swoją nieprzydatność. Modyfikacja głównych założeń ekonomii społecznej wiązanej z takim modelem jej zdaniem staje się pilną koniecznością.

Mam wrażenie, że neoliberałom dostało się także – choć w zupełnie inny sposób - od S. Fleminga. W humorystyczny na brytyjską modłę sposób, krytykował on złudę samoregulujących się rynków – w tym finansowych dążących zdaniem ich zwolenników do „gospodarczej nirwany”. Zwracał także uwagę, że twórcy takich modeli (dziś zupełnie nieadekwatnych) tworzyli je w czasach, kiedy pewne zjawiska związane z rynkiem giełdowym, te w rodzaju ‘assets price inflation’, czy możliwość pojawienia się czegoś takiego jak ‘private equity bubble’ nie były raczej brane pod uwagę jako realny problem. Dyskusję wywołało przypomnienie założeń niektórych rządów ratujących zagrożone banki pieniędzmi podatników (banki szybko zamieniły te pieniądze na bonusy...), że instytucje te na przykładzie angielskim, są to: ‘banks too big to fail’ (skoro posiadają zasoby finansowe większe niż Wielka Brytania). Dyskusja dotyczyła znalezienia właściwego punktu widzenia: czy faktycznie są to banki zbyt duże by pozwolić im upaść, czy może zbyt duże aby je ratować (‘banks too big to save’)?

K. Boyfield zwrócił w tym kontekście uwagę, że jedno z największych ryzyk gospodarczych wiąże się dziś z sytuacją kompletnego zaniku osobistej odpowiedzialności ludzi zarządzających bankami czy innymi instytucjami finansowymi.

Próbę swoistego podsumowania dyskusji, będącą w istocie dobrą propagacją wyznawanego podejścia, podjął G. Kołodko. Przypomniał, że ekonomia powinna się zmieniać tak, jak zmieniają się cele podejmowanych w gospodarkach aktywności. Zmienia się wszystko – w tym sposoby mierzenia podstawowych zdawałoby się wskaźników w rodzaju PKB. Wciąż jednak tematem zasadniczym i jądrem zainteresowań ekonomii pozostaje odwieczny konflikt różnych interesów. Kołodko zwracał więc uwagę na dwa różne podejścia do ekonomii:
- podejścia opisowego – próby opisu, badania, mierzenia zjawisk gospodarczych i ich rozumienia
- podejścia normatywnego – próby ustalania tego, co zamierzamy zrobić, jakie są nasze cele - w oparciu o ukształtowane wcześniej teorie i przyjęte na ich podstawie założenia. Podsumował to w duchu właściwym dla pragmatyzmu. Miarą i podstawowym warunkiem działań ekonomicznych byłaby SKUTECZNOŚĆ. Stwierdzając, że neoliberalizm nie ma żadnej przyszłości zaproponował więc na zakończenie swojego wystąpienia neo-pragmatyzm. Właściwe podejście ekonomiczne w zreformowanej wersji powinno też uwzględniać ujmowanie zależności tworzących się w „trójkącie”: instytucje (potrzeba instytucjonalizacji ekonomii), zasady (właściwa teoria i długoterminowo określane cele), wartości (w rozumieniu etycznym).

Tak na marginesie: bardzo chętnie sięgnę w wolnej chwili po nową książkę G. Kołodki. Podejście neopragmatyczne wydaje się na pozór kuszące. Ciekaw jestem na ile udana może być próba przeniesienia filozofii pragmatycznej Pierca czy Jamesa na grunt ekonomii. Jak zauważył prof. Stefan Symotiuk – cała mentalność amerykańska przesiąknięta jest duchem protestanckiego fatalizmu – którego wyrazem jest również kultywowany przez dawnych religijnych uchodźców pragmatyzm. Pragmatyzm wydaje się być przesiąknięty specyficzną metafizyką. I to mnie intryguje – czy ekonomia będzie zmierzała w stronę rozważań metafizycznych? Byłoby to chyba zbyt piękne, by mogło się okazać prawdziwe...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: