Roku Pańskiego 1734, w małej austriackiej miejscowości, w
rodzinie nadwornego myśliwego na świat przychodzi potomek płci męskiej. Dziecko
rozwija się nader pomyślnie, szybko się uczy i przejawia wiele talentów. Dumni
rodzice postanawiają wysłać pociechę do jezuickiego gimnazjum, a następnie na
Uniwersytet Wiedeński. Tu chłopak poznaje nauki prawne, teologię, studiuje arkana medycyny i
filozofii.
Najbardziej znaczącym faktem w życiu młodego człowieka jest
niezwykła przygoda, której doświadcza pewnego dnia w ciemnym, dworskim borze. Oto
ścięte i padające drzewo miażdży nogę drwala. Franz – bo tak ma na imię nasz uzdolniony
młodzieniec – za wszelką cenę chce ulżyć nieszczęśnikowi w cierpieniu i niesie
pierwszą pomoc. Przy okazji ze zdumieniem zauważa, że kiedy przesuwa otwartą
dłonią w powietrzu ponad raną, ta od razu przestaje krwawić.
Wiele lat później w Paryżu dr Franz-Anton Mesmer zarobi
fortunę "lecząc" przedstawicieli oświeconych elit (interesowały go szczególnie
pacjentki) poprzez równoważenie i harmonizowanie przepływu „fluidu” w ich ciałach, a to wszystko w
oparciu o własną teorię „magnetyzmu zwierzęcego”.
Rekwizyty uzdrowiciela nie były zbyt wyrafinowane i kosztowne: zwykła
wanna, potłuczone butelki, opiłki żelaza, kilka desek i metalowe pręty
wystarczyły do „leczenia” wszelakich przypadłości. Wyróżnikiem tej niezwykłej terapii stały się osławione „passy” – specyficzny sposób wodzenia dłońmi nad
ciałami pacjentów (zob. historię Mesmera).
Messmer zmarł w 1815 w niesławie i samotności. I
choć zarzucano mu szalbierstwo i szarlatanerię to praktyka i teoria
„mesmeryzmu” kwitła bujnie również po jego śmierci. I nadal kwitnie.
Różnorodne odmiany tzw. bioenergoterapii, jasnowidzenia, spirytyzmy czy inne egzorcyzmy niezmiennie cieszą się
ogromną popularnością, a gwiazdy i guru takich praktyk mają dziś nawet własne
programy w telewizji.
I wcale nie jest to
śmieszne.
Podobnie jak nie jest
zabawne to, że powszechna wiara w tajemnicze
czynniki (fluidy, zwierzęca grawitacja) czy ponad-normalne zdolności (transkomunikacja z duchami,
pismo automatyczne itp.) występuje nie tylko na zlotach dyplomowanych
cudotwórców, ale także w marketingu (o reklamie hipnotycznej, onirycznej itp. zobacz tu). W obu też przypadkach nikt nie wątpi w
siłę mediów choć nie wszyscy zgadzają się co do samej definicji (najbardziej
oczywista to ta: medium - osobnik
zdolny do telepatii i telekinezy).
Niektóre cudowne przepisy na budowanie silnych marek niewiele się różnią od
teoryj mesmerystycznych. Próbujący wcielać je w życie już na starcie
„intuicyjnie czują, że coś się dzieje” - od razu następować zaczyna spodziewana
poprawa. I nawet jeśli ma być tylko chwilowa, to na pewno stanowi dowód zamykający
usta niedowiarkom.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że komisja badająca praktyki austriackiego
uzdrowiciela dosyć szybko zauważyła, że jego pacjenci odczuwają „fluidy”
dopiero wtedy gdy… dowiadują się, że poddawani są takowej terapii.
I tyle, jeśli
chodzi o tradycyjną dawkę sarkazmu.
Mówiąc zaś poważnie (sic!) nikt dziś raczej nie traktuje dosłownie
pierwotnych pojęć i koncepcji w rodzaju pneumy, eteru czy atomu. To właśnie
próbom zrozumienia i doświadczalnej falsyfikacji takowych wytworów wyobraźni
zawdzięcza wesoły i zręczny nasz gatunek homo faber tzw. postęp – w tym kolejne
odkrycia i użyteczne zastosowania np. fizyki, chemii czy biologii.
Gdyby każdy negatywny wynik weryfikacji jakiejś hipotezy prowadzić miał do
jej całkowitego porzucenia, prawdopodobnie do dziś naszą kolację stanowiłby szpik
z kości antylopy miażdżonej otoczakiem (tymczasem możemy już cieszyć
podniebienie np. wytworami kuchni molekularnej). Okazuje się nawet, że porażka
i jej negatywne przyjęcie przez otoczenie społeczne mogą wręcz motywować zawziętych wizjonerów do poszukiwania jeszcze bardziej kreatywnych rozwiązań (zob. artykuł).
Być może nie wszystko, co niemierzalne, nieudowodnione, niesprawdzone i
niepotwierdzone eksperymentem lądować musi od razu w śmietniku. Być może warto
czasem uporczywie szukać i błądzić wciąż wierząc w pierwotną ideę
przyświecającą działaniu. Zdarza się czasem, że inne rozwiązanie (i to zupełnie
innego problemu) trafi się tu „przy okazji” (w podejściu takim celował np.
Thomas Edison). I chyba nie tylko efektywność (czas i zasoby niezbędne dla kolejnych prób)
musi być probierzem sensowności takich działań.
Co zatem być powinno? Gdzie przebiega niewyraźna granica, przekroczenie której grozi popadnięciem w jakąś odmianę mesmeryzmu?
Co zatem być powinno? Gdzie przebiega niewyraźna granica, przekroczenie której grozi popadnięciem w jakąś odmianę mesmeryzmu?
Niestety wiele wskazuje na to, że wszystko sprowadza się wyłącznie do
kwestii… wiary. Dopóki próbom takim towarzyszy wewnętrzne przekonanie o
słuszności sprawy, dopóty warto ponosić porażki. Kiedy jednak pojawia się przeczucie (znowu ta nieszczęsna metafizyka!), że ktoś cynicznie sprzedaje pomysły i idee, w które sam nie
wierzy, to zanim się zakupi „cudowną terapię”, wlezie do wanny i klapnie
siedzeniem w jej dno, warto może sprawdzić czy nie ma tam tłuczonego szkła.
Tak na marginesie: Mesmer nie umierał w zupełnej samotności.
Świadkiem jego ostatnich tchnień (i wypływu fluidu z jego
organizmu) był kanarek w klatce.
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych 3.0 Polska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz