środa, 28 października 2020

Semiotyka elektryka – kto rozładuje napięcie?

Pewne symbole przyjmują się dziś BŁYSKAWICZNIE. Bo najlepiej trafiają w „zeitgeist”, albo nastrój chwili niosąc jednocześnie ważne przesłanie.

Jednym z najsilniejszych, samoreplikujących się „memów”, który szybko stał się znakiem wkurwu, niezgody i słusznego protestu stała się czerwona (lub czarna) błyskawica. Pojawiła się na naklejkach FB, transparentach, maseczkach, na chodnikach i murach. Zasługuje więc na chwilę refleksji i oglądu. Choć refleksja jest dziś niewygodna - uznawana jest za zdradę ideałów, ponieważ nie wynika z niej działanie. Zdradzę jednak na chwilę ideały, ale też postaram się zdradzić dlaczego.

Wspomniany symbol spełnia wszystkie warunki logo, czy też emblematu protestujących. Jest więc łatwo dekodowany – istniał już w przestrzeni publicznej (np. na transformatorach elektrycznych lub znakach ostrzegawczych), zawiera wyraźne znaczenie, ale wciąż jest otwarty na interpretacje i nasycanie nowymi znaczeniami dodatkowymi. No i co jest istotne w kontekście ulicy: jest łatwy w powielaniu – np. poprzez wykonanie prostych szablonów do szybkiego tworzenia graffiti, czy umieszczania na wszelkich materiałach.

Jest też poprzez powszechność wykorzystania w przeszłości bardzo kontrowersyjny. Jedni więc mogą w nim widzieć nawiązanie do znaku Grup Szturmowych – drużyn powstańczych Szarych Szeregów (na ilustracji zielony), inni mogą dostrzegać analogię ze znakiem działającej w latach 30-te ub. w, polskiej Narodowo-Socjalistycznej Partii Robotniczej, na której bazie powstała m. in. Polska Partia Faszystowska (na ilustracji brązowy) – niektórzy nawet porównują znak do runicznej stylistyki Schutzstaffel – SS. Po symbol błyskawicy często sięgali narodowcy, skinheadzi ale też sataniści.

Odniesień można wskazać wiele ponieważ błyskawica to znak uniwersalny i prastary – piorun w mitologiach był uważany za broń – strzałę dzierżoną przez bogów. Broni też używał m. in. Zeus, Thor, Indra itd. Bronią tą bogowie karali ludzi za grzechy lub walczyli z siłami ciemności. W tym sensie błyskawica jest symbolem archetypicznym – wyraża nieświadomy wzorzec tajemnej niszczycielskiej mocy, która zostaje nagle uwolniona.

Kolorystyka obecnie stosowana w znaku to czerwień (krew, życie - płodność, energia, władza) i czerń (ziemia, śmierć, autorytet i również władza).
Kolorów tych często używali rewolucjoniści oraz wiele ruchów o radykalnym charakterze – także partyzanckich.
Po barwy te sięgają również chętnie radykalne ruchy alternatywne (różnych zresztą nurtów) oraz aktywistów performerów – zestawienia tego używa często np. Banksy.

Jak to się ma do elektryczności?
Banalnie - sam znak nawiązuje przecież do zjawiska wyładowania elektrycznego, jako metafory opisywanej i jednocześnie wartościowanej rzeczywistości. Poza funkcją referencyjną i tą związaną z ujawnianiem emocji nadawcy posiada również funkcję apelacyjną – nawołuje do działania. Może też być odczytany jako rodzaj rozkazu czy groźby.

Metafora zjawiska elektrycznego wykorzystana została nieprzypadkowo, ale być może również z ważnych nieświadomych powodów.
Napięcie pojawia się bowiem wtedy, gdy istnieje duża różnica potencjałów (tyle jeszcze pamiętam z technikum elektronicznego). I właśnie wtedy, przy polaryzacji może popłynąć prąd (albo technicznie rzecz ujmując napięcie zamieni się w pracę). A jeśli prąd jest silny i ma odpowiednie natężenie, to można też popłynąć z prądem...
Może też nastąpić wyładowanie: przeskok iskry (wyładowanie atmosferyczne, piorun i błyskawica to w zasadzie taka większa iskra). Odbywa się ono gwałtownie i w sposób nieoczekiwany: oto coś nagle spada jak przysłowiowy „grom z jasnego nieba”. Często następuje wtedy rozładowanie, ale też przy okazji wybuch – eksplozja.

Błyskawica to jednocześnie coś olśniewającego – nagle, przez moment wszystko widać wyraziście i w ostrym kontraście. Zbyt silna jasność może być jednak oślepiająca – pewne kwestie przestają być widoczne i schodzą na dalszy plan.

Poza metaforą błyskawicy, pojawił się również inny, konkurencyjny element wizualny obecnych protestów. Jest to sylwetka uzbrojonej kobiety, stojącej w dumnej, pewnej siebie pozie na tle słowa „Wypierdalać!” napisanego solidarycą.
Odniesienie i cytat dobitne i nie pozostawiające najmniejszej wątpliwości.
Kluczowa różnica, która rzuca się w oczy to mowa ciała. Gary Cooper na plakacie Solidarności jest pewny siebie, ale rozluźniony. Dłonie ma opuszczone choć gotowe by sięgnąć po broń. Zamiast niej trzyma kartę wyborczą. Kobieta w obecnych wersjach krzyżuje ramiona, co zazwyczaj komunikuje utrzymanie dystansu, otaczanie się murem, postawę zamkniętą. Tu nie ma już miejsca na żaden dialog i kompromis. Pozostała „wojna”. Odnosząc się do rewolucyjnej kolorystyki może to oznaczać każdy rodzaj walki – np. tej partyzanckiej, a jeśli to lub konieczne zejście do podziemia lub tworzenie ruch oporu.

No właśnie – ruch oporu. Tym w dużej mierze była Solidarność. I co ciekawe jednym z symboli ówczesnego oporu wobec władzy były właśnie elementy elektryczne - oporniki (rezystory) wpinane w klapy marynarki, swetra czy płaszcza. Bo na tym polegała i w zasadzie mogła wówczas polegać manifestacja niezgody na stan rzeczy – mniej lub bardziej czynnym oporze wobec władzy. Zresztą np. idee Jacka Kuronia przypominały w dużej mierze idee Gandhiego – wiarę, że poprzez bierność na prowokacje i ataki agresora i brak uczestnictwa w systemie, system też można osłabić pracując jednocześnie u podstaw nad alternatywą do tego, co chce się zastąpić. Co ciekawe tak właśnie działa opornik – jest biernym elementem, który redukuje napięcie. I w dodatku prąd zamienia w ciepło. W tym też urzeczywistniały się idee Solidarności –protestujących łączyło wzajemne ciepło, serdeczność, wsparcie, życzliwość, poczucie jedności – czyli po prostu solidarność (ciepło wzmacniane dodatkowo charyzmą Jana Pawła II). I właśnie w to, w dużej mierze zamieniana była silna społeczna energia.

Ciągnąc te dywagacje pseudoelektryczne trudno nie wspomnieć, że nawet liderem ówczesnego ruchu oporu stał się Lech Wałęsa. Wałęsa jako elektryk pewnie zdawał sobie sprawę, że jeśli obcujemy z wysokim napięciem (także z piorunami i błyskawicami), to zawsze trzeba zadbać o tzw. „uziemienie”, które wszystkim zapewni bezpieczeństwo. W przeciwnym razie nastąpić może śmiertelne „porażenie”. Jako przywódca cieszący się społecznym poparciem Wałęsa mógł bez problemu zadbać o to by zaiskrzyło jeszcze bardziej i doprowadzić do konfrontacji (nawet pomimo ryzyka wejścia sowietów). Jako elektryk dbał jednak o bezpieczeństwo i stał się współtwórcą porozumień Okrągłego Stołu. Postępując więc zgodnie ze sztuką fachu wyniesioną z zawodówki został później laureatem pokojowej nagrody Nobla. No i dla równowagi jako „Bolek” stał się dla wielu tylko i wyłącznie "kablem" (ale to też elektryka).

Nie wiem czym zakończy się dzisiejszy strajk i w jakim kierunku potoczą się nasze wspólne losy (jeśłi słowo "wspólne" ma dziś jakikolwiek sens). Polaryzacja i napięcie jednak rośnie. Narodowcy i faszyzujące grupy szturmowe, zachęceni wezwaniem Prezesa (który uznaje jedyną zasadę: „divide et impera”) ostrzą już noże – bynajmniej nie po to by strugać krzyże (niektórzy już noża użyli). Anarchizujący lewacy rozpowszechniają w internecie przepisy na koktajle mołotowa. Z każda chwilą znika „środek” – tłum domaga się by każdy zajął wyraźną pozycję konfrontacyjną. Kobiety i ich prawa zeszły na dalszy plan – za chwilę, w amoku i szale ulicy nikt nie będzie pamiętał o co toczy się ta cała walka. Wojna staje się celem samym w sobie.

I najgorsze w tej sytuacji jest to, że na scenie brakuje Wielkiego Elektryka, tudzież Wielkiej Elektryczki. Tego, kto potrafi rozładować napięcie i zamienić energię w sensowną pracę nad szukaniem kompromisowych rozwiązań. Samo słowo „kompromis” stało się dziś jednak obelgą. Może dlatego, że to przecież od łac. „compromissum” czyli od: "przyrzekać wspólnie". A na co dziś można się wspólnie powołać jako na wartość wyższą lub obiektywną?

Elektryk by powiedział – może na obowiązujące powszechnie prawo Ohma (dla przypomnienia: U=I*R, napięcie = iloczyn natężenia i oporu)? No ale ktoś zaraz zauważy, że Ohma wywalili z uczelni za głoszenie „herezji”, a innowierców dziś aż nadto.

Więc co pozostaje? Sprawdzony paradygmat „wiernych” i „heretyków”. No ale w zasadzie płonące stosy w czasach zarazy, na których smażą się heretycy, to w końcu nic nowego. Tak jak i to, że rewolucja pożera własne dzieci. Robespierre skończył zatem na gilotynie, a Joanna d’Arc na grillu.
Nie ma więc żadnej nadziei?
Nie mam pojęcia. Nic mi już więcej do głowy nie przychodzi.
Idę na spacer…

3 komentarze:

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: