czwartek, 28 maja 2009

Moja mała paranoja – czyli o charyzmie pielęgnowanej z biurokratycznym umiarem…

Godny polecenia jest artykuł Jacka Żakowskiego pt. „Zakony kapitalizmu” – szczególnie zaś wątek „rewolucji menadżerskiej”. Menadżer jako wasal wielkiej korporacji zarządza jej majątkiem odmiennie niż tradycyjnie pojęty kapitalista (właściciel kapitału), ponieważ sam wielkiego kapitału nie posiada, a jedynie „zarządza” tym co należy do innych.

Ciekawe są konsekwencje sytuacji, w której niedbalstwo i rozrzutność staje się normą ponieważ nie istnieje żaden hamulec odpowiedzialności za to, czym się zarządza.
W przywoływanej przez Żakowskiego „Korporacji” Joel Bakan opisał dokładnie w jaki sposób powstanie spółek z „ograniczoną odpowiedzialnością” doprowadziło do zupełnego niemal zaniku odpowiedzialności moralnej, która przez wieki stanowiła wartość będącą fundamentem postawy handlowej.

Upadek wszelkich standardów i bezwstydna chciwość menadżerów nie są zjawiskiem nowym. Bakan podaje interesujące przykłady z początku XIX w. – kiedy wielkie korporacje (koncerny, firmy – molochy w rodzaju AT&T) odkrywają konieczność zabiegania o przychylność społeczną w obliczu poważnego kryzysu zaufania (konsekwencje gorączki fuzji).

Już w latach 30-tych GE, Eastman Kodak, Standard Oil czy Goodyear uzmysłowiły sobie jak ważne jest tworzenie pozorów „społecznej odpowiedzialności”. Także wtedy pojawiły się koncepcje „personifikacji instytucji” i idea nadawania im ludzkiego oblicza. Jak zauważył bowiem Komisarjevsky (Burson – Marsteller), określony przez Bakana jako „car” PR: „ludzie dokonują porównań w kategoriach ludzkich”. Dziś większość bezosobowych spółek (paradoksalnie posiadających „osobowość prawną”) traktuje tego rodzaju zabiegi jako konieczną oczywistość.

W swoim raporcie Żakowski punktuje wiele groteskowych przejawów „rewolucji menadżerskiej” – np. podobieństwo postawy menadżerskiej z cechami ustroju sowieckiego. Kontrolowanie cudzej własności idzie w parze ze wspomnianym brakiem osobistej odpowiedzialności, centralnym planowaniem, kultem przywódców, koteriami, konformizmem, biurokracją, potrzebą ciągłych zebrań czy wspierania się w decyzjach opiniami ekspertów.

Aparatczyk systemu sowieckiego i menadżer w międzynarodowej spółce nagle zlewają się w jedną absurdalnie prawdziwą postać. Łączy ich również zamiłowanie do biurokracji – chroniczna potrzeba jej ciągłego rozrostu.

Artykuł Jacka Żakowskiego (pomijając fascynująca metaforę korporacyjnego zakonu-kościoła) warto w tym miejscu na moment przerwać i sięgnąć po wywiad K. Adama Kowalczyka z prof. A. K. Koźmińskim (Puls Biznesu 27.05.09 http://www.pb.pl/4/a/2009/05/27/Pielegnuj_w_sobie_paranoje?readcomment=1 ). Wywiad pod znamiennym tytułem „Pielęgnuj w sobie paranoję”. Prof. Koźmiński rysuje w nim typ menadżera, który jest w stanie przetrwać obecny kryzys gospodarczy bez większego uszczerbku na zawodowej karierze. Typ taki posiada kilka kluczowych umiejętności:

- pielęgnuje w sobie paranoję (to nade wszystko!),
- jest bezwzględny, ma mocne nerwy i serce z kamienia,
- nie reaguje na wydarzenia, ale je przewiduje i wyprzedza (pomaga mu w tym sprawdzona metoda scenariuszy),
- upraszcza struktury i likwiduje stanowiska kierownicze średniego szczebla,
- nie przesadza z oszczędnościami (także promocyjnymi),
- nie oszczędza na szkoleniach,
- dba o badania i rozwój gwarantujące innowacyjność,
- jest elastyczny i nie przywiązuje się do własnej branży,
- szuka okazji (które i tak same pchają się w ręce…)
- nie jest chciwym, egoistycznym karierowiczem (ma „legitymację moralną”)
- jest szalonym fantastą (naprawdę!).

Sylwetka menadżera doskonałego (czyli kryzysowego) posiada jeszcze jedną– chyba najważniejszą cechę. Jest to bowiem osobowość CHARYZMATYCZNA.

W tym momencie niestety kończy się wywiad. Szkoda.
Spróbujmy jednak „poskładać to do kupy”, jak to się mówi w Warszafce.

Żakowski pokazuje w jaki sposób zdegenerowany wariant korporacyjnego kapitalizmu wykształcił amoralnego aparatczyka biurokratę. Koźmiński sugeruje (cytując na dowód słowa A. Grave, byłego szefa Intela), że przetrwają jedynie paranoicy-charyzmatycy.

Jak w tym wszystkim ma się w tym odnaleźć biedny współczesny menadżer? Czy biurokrata może się zmienić w charyzmatyka? Jak?

Sam Max Weber („Gospodarka i społeczeństwo”) miałby pewnie spore trudności w zbudowaniu hybrydy obu tych osobowości i postaw. Menadżer „biurokratyczny” bazuje przecież na ustanowieniu celoworacjonalnym (to określenie Webera). Rości się tu prawo do respektowania władzy. Urząd pojmowany jest jako „zawód”, a zawód jest urzędem. Typ taki jest „mianowany”, zawdzięcza pozycję władzy „bossów”. Wybiera go góra, a nie doły – dokładnie tak, jak w każdej korporacji – pracownicy raczej nie wybierają swojego dyrektora czy prezesa przez głosowanie… Typ biurokratyczny podporządkowany jest również zawsze woli swojego „pana” (prezesa, szefa regionu itd.).

Menadżer charyzmatyczny jakiego postuluje prof. Koźmiński nie może zaś (zdaniem Webera) wywodzić swojego autorytetu z urzędowego porządku i ustanowienia. Zyskuje je przez „potwierdzenie” w działaniu swych mocy. Chce czy nie – musi czynić cuda (!). Charyzma to przecież dar (gr. charismos). Taki menadżer-bohater powinien dokonywać bohaterskich czynów, zdobywać łupy i zapewnić, że ludziom, którym przewodzi, będzie się „dobrze powodzić”.

Menadżer charyzmatyczny podejmuje się również zadania na mocy swego posłannictwa (niektórzy menadżerowie uwielbiają słowo „misja”). Dopóty ma uznanie, dopóki osiąga sukces (słupki muszą ostro wspinać się w górę…).

Charyzma odrzuca jednak racjonalny zysk, jako rzecz niegodną (to teoretycznie powinno interesować biurokratę). Nośnikami charyzmy stać się zaś powinni uczniowie, zwolennicy i sam ichni guru – mistrz z powołaniem.

Biurokraci chcący uchodzić za charyzmatyków (by utrzymać się na stołkach) powinni więc dziś zgodnie z analizą Webera odwrócić się od świata, zapomnieć o racjonalnym planowaniu zysków, głosić z zapałem szalone misyjne powołanie do wielkich czynów i pozyskiwać podążających za nimi grona wyznawców (np. na portalach społecznościowych).

Oto ewangelizacja z oczyma skierowanymi ku górze zdaje się więc być dziś jedynym lekarstwem na biurokratyczny bezsens korporacji i wywołany przezeń kryzys gospodarki.

Pozostaje kwestia ostatnia – jak to się ma do menadżerów zatrudnionych w reklamie? Jak to się w ogóle ma do reklamy? Warto w tym miejscu oddać głos wspomnianemu Bakanowi:

>Na szczęśćcie część ludzi reklamy uczciwie mówi o tym, co robią.
„Ssę fiuta szatanowi” – tak opisuje własną pracę dla McDonalda, Coca Coli i tym podobnych liczących się korporacji Chris Hooper, wzięty reżyser i narrator reklam telewizyjnych
<. Hooper przyznaje, że jego zadanie to tworzenie obrazów usiłujących sprzedać ludziom niepotrzebne produkty, kreowanie wizji, które zachęcają do niedojrzałych, nieodpowiedzialnych, narcystycznych, hedonistycznych zachowań. Jak radzi sobie z takim dyskomfortem? Prosto, jak mówi: „…wiem, że brzmi to, jakbym był jakimś nazistą, czy kimś takim – ale jeśli ja bym tego nie zrobił, zrobiłby to ktoś inny”.

I właśnie to jest moralna odpowiedzialność.
Z charyzmą czy jako biurokraci: róbmy swoje.
Bo i tak zrobiłby to ktoś inny
Tyle, że gorzej.

Tak na marginesie: Cytaty z Hoopera, za: „Korporacja”, J. Bakan, przekł. J. P. Listwan, Lepszy Świat, W-wa 2006, s. 148.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: