niedziela, 30 maja 2021

Czego mnie nauczył łysy staruszek Rossmann?

Jeśli chcesz zrobić coś dobrze, musisz pozwolić działać dziecku, które masz w sobie. Moje życiowe motto brzmi: rób wszystko z lekkością. Bo kto jest zachłanny i zawzięty, ten już przegrał. Dziecko w sobie mam do dzisiaj. To, że jestem niepoważnym cielęciem, któremu powaga życia działa na nerwy, jest z pewnością faktem ogólnie znanym.”; Dirk Rossmann.

    Lubię słuchać i czytać mądrych ludzi. A prawdziwa, życiowa mądrość przychodzi z wiekiem. Kiedy więc czytam wspomnienia 75-cio latka, który w dodatku z niczego potrafił stworzyć imperium drogeryjne, to każde słowo i zdanie czytam bardzo uważnie. Niektóre czytam kilkakrotnie. I jestem bardzo wdzięczny autorowi, że zechciał ze mną, przypadkowym czytelnikiem, podzielić się swoją historią.
    Czuję też od pierwszej strony, że jest to autentyczne, a nie pisane np. na potrzeby self PR.
    Jednocześnie jest to gatunek literacki, za którym przepadam: swobodna gawęda, gładko snująca się opowieść pełna anegdot, przypadkowych impresji, refleksji, zadumy czy intymnych wyznań – takie „confession” – otwarte „spowiadanie-Się”.
    „SIĘ” podkreśliłem celowo, ponieważ Rossman jest głęboko świadomy siebie i własnej jaźni. Być może w jakimś stopniu przyczyniła się do tego psychoterapia indywidualna i terapia grupowa, w jakich brał udział i o czym wiele pisze – być może przyspieszyło to proces kształtowania się jego osobowości i integracji. Bo nawet śledząc zapis wątków autobiograficznych można ten proces śledzić.
    Rossman dokonuje tu więc ciekawego zabiegu (nie zakładam, że jest to zabieg świadomy). Jest z jednej strony uwodzącym gawędą-narratorem, który uczy i bawi „publiczność” sztuką storytellingu, z drugiej zaś jest meta-analitykiem – podmiotem uważnie słuchającym opowieści i wyciągającym z niej wioski i naukę. W tym celu „meta-analityk” zatrzymuje się co pewien czas na chwilę, dokonuje syntezy i wglądu i dopiero bogatszy mądrością tego doświadczenia zezwala „gawędziarzowi-narratorowi” aby dalej snuł przerwany wątek. No i to jest niezła sztuczka!:-) Taki „trick”, mało kto potrafi wykonać. Do tego potrzebna jest wiedza, doświadczenie i to „coś”, pewien irracjonalny, wręcz magiczny składnik. Notabene Rossmann uwielbia magię – bo „magia łączy ludzi” – jak pisze. Sponsoruje też magię – przez lata wspierał finansową słynną dziś grupę prestidigitatorów Die Ehrlih Brothers (podczas pokazów na imprezach integracyjnych dał się nawet przepiłować na pół i wystrzelić z armaty).
    Można by wiec na pozór sądzić, że Rossman-autor jest trochę takim archetypicznym „Magiem”. No ale trzymając się istoty jungowskich rozważań takiego archetypu przecież nie ma – jest po prostu Trickster. Trickster zna sekrety magii („alchemii” przemian), ale w sposób błazeńsko-poważny dokonuje czegoś więcej – zmieniając błyskawicznie perspektywy pokazuje jak faktycznie wygląda całość – wyższy porządek. Poprzez głęboki wgląd pozwala wznieść się wyżej, by odsłonić pełny obraz rzeczywistości. Tej, w której nie ma już „ja”, „ona” „on”, „to” – rzeczywistości, w której jaźń utożsamia się z bytem.
W tym sensie „wyznania” Rossmana to książka prawdziwie filozoficzna. Jest tu introspekcja, jest fenomenologia i próby heterofenomenologii. Choć autor „zawodowo” filozofią się nie zajmuje (ukończył jedynie szkołę powszechną) to na tym polu jest w zasadzie erudytą. W książce opowiada zresztą o swoich fascynacjach literaturą Goethego, Schopenhauera i Nietzschego czy o zainteresowaniach psychologią – o tym jak duży wpływ wywarły na nim dzieła Ericha Fromma, Irvina Yaloma, Ruth Cohn czy Schulza von Thuna.
    Pod względem gawędziarskiej szczerości, w sposobie i formie pisania Rosssman przypomina mi nieco innego Trickstera – twórcę terapii prowokatywnej – Franka Farelly (mam tu na myśli autobiograficzną książeczkę Farelly’ego „Ja i Bóg”) Podobną zresztą formułę, jeśli chodzi o sam tytuł i pewne elementy zastosował legendarny szczwany lis i „Mag” reklamy David Ogilvy („Wyznania człowieka reklamy”).
    „…I wtedy wspiąłem się na drzewo” to bez wątpienia także przykład literatury pięknej. A ponieważ zakładam, że wielu czytelników tego wpisu w tym momencie puka się pewnie w czoło (może nawet po raz kolejny) np. z niedowierzaniem albo z zażenowaniem, wyjaśniam od razu co mam na myśli. W definiowaniu piękna zupełnie wystarczająca wydaje mi się definicja Arystotelesa – piękne (estetyczne) jest, to co sprawia nam przyjemność. A książkę Rossmana czyta się z wielką lekkością i przyjemnością – jest więc miłym doświadczeniem – zarówno dla „jaźni doznającej” (experiencing self), jak i dla „jaźni wspominającej” (nie pamiętam jak się tłumaczy „remembering self”, możliwe, że inaczej…).
    Reasumując – gatunek literacki, którego przykładem jest książka Rossmana, to moim zdaniem najbardziej wartościowa – a jednocześnie najtrudniejsza forma pisania. Autor musi bowiem spełniać w tym przypadku kilka warunków:
1. Bogate doświadczenie życiowe (różnorodność i intensywność przeżyć).
2. Dojrzałość emocjonalna i wysoki stopień wewnętrznej integracji osobowości.
3. Świadomość siebie i wgląd.
4. Odwaga odsłonięcia się (takie „The power of vulnerability” wg Brene Brown)
5. Łatwość operowania „dialogiem wewnętrznym”.
6. Empatia, życzliwość i poczucie humoru.
    Dopiero dzięki temu krótkie formy – nawet te lapidarne, zawierają łatwo podaną syntezę głębszej mądrości i lekcje płynące z życiowego doświadczenia.
Patrząc na tą listę pomyślałem właśnie, że najważniejszy i najtrudniejszy zarazem jest chyba warunek nr 4 – odwaga i umiejętność pokazania swojej słabości – obnażenie „słabego punktu”, metaforycznej „pięty Achillesa”, którą każdy posiada płycej lub głębiej skrywaną.
Być może to sprawia, że najlepsi komicy i stand-uperzy („Błazen” to przecież inna twarz Trickstera) to ci, którzy szczerze śmieją się z samych siebie – własnych słabości, traum, „blizn” czy lęków (rozpaczliwie i skrajnie tragiczną postać clowna ilustruje z kolei np. filmowy „Joker”). To dzięki wglądowej auto-ironii publiczność otrzymuje dar w postaci katharsis – oczyszczającego śmiechu. Ze śmiechu można się nawet popłakać – może dlatego, że skrywa, a zarazem odsłania wylane łzy? Te dwie skrajności (uśmiechnięta i płacząca maska symbolizujące teatr antyczny) figura Trickstera ukazuje jednocześnie. Podobną w istocie twarz: ufnego i krotochwilnego dziecka, a jednocześnie dojrzałego mędrca, takie radośnie-współczujące oblicze ma figura każdego wielkiego nauczyciela: np. ikona Buddy, postać Dalajlamy czy nieżyjącego Jana Pawła II.

Jaką lekcję wyniosłem z tej lektury dla siebie?
    Czytając Rossmana uzmysłowiłem sobie, co jest dla mnie największą blokadą w pisaniu. Bo pisać lubię, ale czuję, że wciąż jest to mocno nieudolne. Przeglądając zresztą książki, jakie udało mi się opublikować mam więcej niż mieszane uczucia.
Zdarzały mi się jakieś sensowne akapity, ale generalnie to jakieś wodolejstwo. Nie udało mi się też dotychczas odnaleźć odpowiedniej formy. Z jednej strony ciągnęły mnie teoretyczne rozważania nt. marketingu, marek i komunikacji (a na polu akademickiej teorii jestem wciąż zbyt słaby i nie miałem nawet determinacji, by po studiach doktoranckich otworzyć przewód i zrobić doktorat). Z drugiej strony, pociąga mnie filozofująca introspekcja. Nie potrafię jednak nadać jej właściwego kształtu. Być może dlatego, że albo próbowałem ją skrywać pod pozorem wspomnianych dywagacji, albo maskowałem pseudoliteracką metaforą (to ostatnie skończyło się porażką, gdy próbowałem pisać niby-powieści). Wdzięczny więc jestem wszystkim wydawnictwom, które odrzuciły moje dwie ostatnie książki, bo upewnia mnie to w stwierdzeniu, że nie tędy droga.
    Najbardziej więc blokują mnie dwa punkty z powyższej listy: 4 i 6 (pozostałe mam wrażenie spełniam w jakimś stopniu – tak o tym przynajmniej myślę; nawet pkt. 6 czasem mi się zdarza).
Co do pkt. 2 każdego dnia staram się nad tym pracować i mam też coraz większe przeświadczenie, że to właśnie czas może być wielkim sprzymierzeńcem. Być może za 15 albo 25 lat w naturalny sposób dojrzeję do tego kim jestem, czym i w jaki sposób mogę się podzielić – bo intuicja podpowiada mi, że wciąż mógłbym coś sensowego, albo inspirującego przekazać. W tym sensie cieszy mnie i pociąga własne starzenie się.
Co do pkt. 4. to jednak chyba właśnie: „da liegt der Hund begraben”, jakby mógł powiedzieć Rossmann. Chyba po prostu wciąż nie potrafię się autentycznie „odsłaniać”. To zaś wiąże się zapewne z pkt. 2 – wymaga emocjonalnej dojrzałości, samoświadomości i integracji. I tu pewnie długa jeszcze droga przede mną. Ale lubię podróżować, więc już to bycie w drodze mnie cieszy.
    Być może bywam też wciąż zbyt niecierpliwy i surowy dla „dziecka, które mam w sobie” cytując Rossmanna? Dziś pewnie mniej niż kiedyś, ale wciąż mi się to zdarza. Może czas by w końcu przestać mu włazić na ambicję i poganiać by np. napisało kolejną książkę, a pozwolić się po prostu bawić – z lekkością.

I tak oto działa (przynajmniej na mnie) ten specyficzny gatunek literacki, którego przykład znalazłem przypadkowo przy kasie w pobliskim „rossmanie” za jedyne 36,99 zł. Usiadłem do laptopa by napisać kilka słów o charyzmatycznym twórcy jednej z najsilniejszych marek retail, o tym jak osobowość założyciela kształtuje DNA brandu, o przewadze konkurencyjnej pierwszych drogerii samoobsługowych, o znaczeniu i symbolice logotypu, o roli działań CSR (np. program ubóstwa menstruacyjnego) itd. itp. Kończę zaś na amatorskiej autoanalizie (chciałbym mieć chociaż nadzieję, że bardziej na kozetce Woody Allena, niż Freuda).
    Przeglądam akapity powyżej i widzę, że wyszedł z tego rozwodniony bigos. Mój „wewnętrzny krytyk” demonicznie zaczyna szeptać, że „brakuje tu jakiejś tezy”, że „za ciężkie i niestrawne, za dużo tu patosu”, że „narcystyczne i za dużo aroganckiego mądralenie „Się” na tematy, o których się nie ma zielonego pojęcia”, że „nie ma key message”, że „z interpunkcją i gramatyką to waćpan na bakier – sczytuj teraz i poprawiaj wszystko od początku”. Rozpędza się bestia.
    Przekorne „dziecko wewnętrzne” śmieje się z niego: „No i co z tego - a mnie się podoba!”, „To była dobra zabawa – fajna żonglerka!” „A daj sobie spokój ze sczytywaniem i korektą – to dobre dla dorosłych, wiesz takich w okularach, a ja twoje tak rano schowałem, że do tej pory nie możesz znaleźć. Ha ha ha!”. No faktycznie nie mogę.
No i komu w tej sytuacji zaufać?:-)

P.S.
Dla zainteresowanych: za napisanie 10 700 znaków peanów pochwalnych (ktoś to przecież może i tak to odczytać) na temat książki i wielokrotnego placementu marki w infuencerskim wpisie nie dostałem nawet złamanego feniga (tak, tak i”nfluencerskim”, – bo zasięgi są co prawda mizerne, ale za to jakich mam czytelników! Wiem doskonale – bo to sami znajomi.) A moim zdaniem powinienem coś dostać (no chociaż jakieś kupony, próbki, sample marek własnych czy coś). Mówię więc otwarcie, że jeśli tak to ma dalej wyglądać, to nie będę w kolejnym wpisie zachwalać zupełnie darmowego magazynu „Skarb” (nr 2/2021), gdzie jest wywiad z Dirkiem Rossmannem na temat jego nowej książki – thrillera katastroficznego pt. „Dziewiąte ramię ośmiornicy”.
Z tego zaś, co można wyczytać między wierszami producenci filmowi już niebawem zrobią z tego serial – może nawet będzie na Netfliksie! Ale o serialu też wtedy nie napisze ani słowa. W końcu czas to pieniądz. Dirk coś o tym wie najlepiej.



1 komentarz:

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: