Obydwa
koncerty – zarówno ten feralny w warszawskiej Stodole (19.11.14), jak i ten w
krakowskim (czy też nowohuckim) Teatrze Łaźnia Nowa (21.11.14) nie były
poprzedzane występem supportującego zespołu tylko projekcją półgodzinnego
filmu. Film ten to moim zdaniem swoista kontynuacja projektu ‘Under the
Influence’ – Morrissey w humorystyczno-nostalgiczny sposób przywołuje tu lub
cytuje artystów i dzieła, które ukształtowały jego wrażliwość artystyczną oraz
styl wokalny i sceniczny. Tak jakby mówił: „To kim jestem i to co robię nie
jest wyłącznie moją indywidulaną kreacją czy zasługą. Stoję przecież na barkach
olbrzymów. Ale ja i tak jestem większy...”.
Jest w
tej egotycznej autointerpetacji pewna przewrotność (a nawet perwersja) obecna
zresztą w jego twórczości od samego początku. Światem Morrisseya jest
on sam i jest to świat na tyle bogaty, że nie domaga się dopełnienia.
Poetyckie teksty piosenek powstałych w najlepszym okresie The Smiths, czy w
pierwszej fazie solowych dokonań nawiązują często albo do dziecięcej traumy
związanej np. ze szkołą czy jakimś makabrycznym wydarzeniem opisywanym w
lokalnej prasie, albo np. do próby współodczuwania z niedocenianymi aktorami
telewizyjnych seriali czy sitcomów. Moz jest konsekwentny w swojej autoanalizie
– postrzeganej czasem jako niemal patologiczny narcyzm. W tym sensie wciąż
pisze on własną wersję „Portretu Doriana Graya” – bo właśnie Oscar
Wilde to jeden z tych twórców literackich, którzy wywarli na niego największy
wpływ.
W
filmie są zarówno teledyski, jak i recytacja poezji, fragmenty
starych filmów, skeczy i kabaretowych występów. Można tu więc obejrzeć
fragment jednego z wczesnych występów The Ramones (Morrissey w tym roku
zaangażował się w wydanie kompilacji utworów grupy), teledysk ‘Seven DeadlyFinns’ (1974), w którym Brian Eno charakterystycznie jodłuje pod koniec utworu
(por. ze słynną, irytującą dla wielu manierą wokalną Moza), ‘Yesterday Man’
Chris’a Andrews’a (1967), balladę Gordona Lightfoota pt. ‘I’m Not Sayin’’w wykonaniu Nico z 1965 (występowała później m. in z The Velvet
Underground), uchodzącej za muzę wielu rockmanów, czy fragment występu
punkowego Penetration – utwór ‘Don’t Dictate’, zarejestrowany w manchesterskim
The Electric Circus (1977). W zestawie nie mogło też zabraknąć młodzieńczej fascynacji
Morrisseya czyli The New York Dolls.
Jest tu
również kolaż zdjęć z podkładem piosenki ‘Ding-Dong! The Witch Is Dead’ z filmu
„Czarnoksiężnik z krainy Oz” (wersja z 1939). Wiosną 2013 r. piosenka ta
niespodziewanie powróciła i błyskawicznie wspięła się na drugie miejsce
zestawienia UK Sigles Chart co wywołało wiele kontrowersji – BBC nie chciało
odtwarzać tej miniatury. Powodem zamieszania był kontekst – głosujący na utwór
chcieli w ten sposób „uczcić” śmierć Margaret Thatcher (zmarła w kwietniu 2013).
Morrissey w ‘Margaret on the Guillotune’ (Viva Hate, 1988) śpiewał: „The kind
people / Have a wonderful dream / Margaret on the guillotine / Because people
like you / Make me feel so tired / When will you die?”.
Pojawia
się także Charles Aznavour brawurowo wykonujący ‘Emmenez-moi’ (1967). Oglądając
ten fragment miałem nieodparte wrażenie, że same gesty – ekspresyjne wyrzucanie
ramion, rozedrgana dłoń nad głową czy sposób traktowania mikrofonu przez
Aznavour’a bardzo przypominają to, co skrępowany i mocno jeszcze niepewny
Morrissey próbuje robić na scenie w początkach swojej kariery (np. występ
zarejestrowany w manchesterskim klubie Hacienda, 1983).
Na
jednym z materiałów obejrzeć można zarejestrowany w 1972 r. w londyńskim pubie
The Black Cap występ performera Rex’a Jameson’a wcielającego się w postać
drag-queen - Mrs Shufflewick – kreacja ta, to wg Morrisseya jedna z
najzabawniejszych rzeczy jaka powstała w Wielkiej Brytanii...
Jest
też łamiąca wiele kulturowych i obyczajowych tabu amerykańska poetka - AnneSexton (1928-1974) czytająca swoje wiersze (‘Wanting To Die'), których pisanie
zgodnie z zaleceniem jej lekarza miało być terapią na depresję, z którą zmagała
się przez całe życie. Terapia, jak się okazało średnio skuteczna - Sexton
popełniła w końcu samobójstwo. Deklamowane przez nią jednostajnie frazy
przypominają rytmikę i nastrój wielu tekstów – szczególnie tych z pierwszych
dwóch płyt The Smiths.
„ (…) Balanced there, suicides
sometimes meet,
raging at the fruit a pumped-up
moon,
leaving the bread they mistook for a kiss,
leaving the page of the book carelessly open,
something unsaid, the phone off the hook
and the love whatever it was, an infection”.
leaving the bread they mistook for a kiss,
leaving the page of the book carelessly open,
something unsaid, the phone off the hook
and the love whatever it was, an infection”.
Większość
filmowych materiałów pochodzi z okresu kiedy Morrissey przestawał już być
niewinnym chłopcem i stawał się coraz bardziej skomplikowanym nastolatkiem.
Patrząc
na te wszystkie obrazy można się zanurzyć w nieco sentymentalną i ckliwą ale
magnetycznie wciągającą podróż do krainy jego kształtującej się wyobraźni.
Zaproszenie jest szczere i sądząc po reakcji publiczności wszyscy z niego
chętnie skorzystali.
Największe
poruszenie następuje pod koniec projekcji kiedy pojawia się filmowa ilustracja
do pochodzącego z najnowszego albumu utworu ‘Bullfighter Dies’. Publiczność
mocno się ożywia. Kiedy ciała powalonych matadorów miażdżą ciężkie kopyta a
rogi poranionych byków wbijają się w ich gardła i brzuchy rozlegają się
spontaniczne brawa i okrzyki – w końcu „…nobody cries, because we all want the
bull to survive”.
Filmy
kończą się, płachta białego ekranu opada, gasną światła i w zupełnych
ciemnościach rozlegają się patetyczne akordy „Waward Sisters” (orszak
czarownic) z ‘Dydony i Eneasza’ Henry’ego Purcella w wykonaniu Klausa Nomi.
Motyw intrygujący ponieważ może się np. kojarzyć np. z ‘Shakespeare's Sister’
(Louder Than Bombs; The Smiths, 1987). Już po śmierci Szekspira ponoć dzięki
tej właśnie arii powstała nowa tradycja, by role czarownic na scenie odgrywali
mężczyźni (czyżby nawiązanie do groteskowej niby-androgynicznej figury, którą
Morrissey wykreował na własny użytek?).
Inna
rzecz, że czarownice w ‘Makbecie’ spotykają się na wrzosowiskach – te zaś są
kluczową scenerią w opisującym parę bestialskich dzieciobójców ‘Suffer Little
Children’ (album debiutancki The Smiths, 1984): „Over the moor, take me to the
moor. Dig a shallow grave and I'll lay me down…”
Napięcie
na sali rośnie, w głębi sceny widać już jakiś ruch, któremu towarzyszy operowe
brzmienie i kolejne wersy libretto:
Wayward sisters, you that fright
the lonely traveller by night,
Who, like dismal ravens crying,
beat the windows of the dying.
Appear! Appear at my call, and share in the fame.
Of a mischief shall make all Carthage flame.
APPEAR!
Who, like dismal ravens crying,
beat the windows of the dying.
Appear! Appear at my call, and share in the fame.
Of a mischief shall make all Carthage flame.
APPEAR!
Wraz z ostatnim „Appear” światło wydobywa z mroku postać Artysty.
I rozpoczyna się misterium – albo coś w tym stylu…
Nie wiem czy takie właśnie było zamierzenie, ale cały ten wstęp, zabawa konwencjami i symboliką wyglądały na przemyślaną całość, która stanowić miała integralny element występu. Nawiązania te mogły podkreślać autoironiczny i zarazem obsesyjny stosunek Morrisseya do własnego wizerunku jako scenicznej diwy, która świadoma swej wielkości i geniuszu jest przy tym zupełnie niezrozumiana i dramatycznie samotna w obliczu tłumu. Romantyczna nadwrażliwość i neurotyczność zostały tu najpierw przybliżone i oswojone by kreowany później reżyserowany dystans i status Gwiazdy stały się ewidentne. Gra doskonała.
Zestaw
zagrany w Warszawie to:
The
Queen Is Dead, Speedway, Suedehead, I’m Throwing My Arms Around
Paris, World Peace Is None Of Your Business, Staircase At The
University.
Z kolei
program wykonany w Krakowie wyglądał następująco:
The
Queen Is Dead, Suedehead, Certain People I
Know, Istanbul, The Bullfigter Dies, Kiss Me a Lot, Kick
The Bride Down The Aisle, How Soon Is Now, I’m Throwing My Arms Around
Paris, World Peace Is None Of Your Business, One Of Our
Own, Neal Cassady (Drops Dead), Meat Is Murder, Yes, I Am
Blind, Staircase At The University, I’m Not A Man, Speedway.
Bisami w Krakowie były: Asleep oraz Everyday Is Like Sunday.
Bisami w Krakowie były: Asleep oraz Everyday Is Like Sunday.
Występ krakowski był zdecydowanie lepszy jeśli chodzi o wykonanie - nawet te kilka utworów zagranych w Stodole daje jakieś wyobrażenie, jak mógłby brzmieć cały koncert. Morrissey w Krakowie był w znacznie lepszej formie wokalnej – np. ‘Asleep’ zabrzmiało niemal tak dobrze jak wersja studyjna sprzed lat. Nie mówiąc już o tym, że w jednym z utworów Mozz – jak za starych dobrych czasów - wykonywał nawet akompaniament na marakasach…
Cały
koncert wzbogacony był o formę wizualną – poza wyświetlanymi nad głowami
muzyków fragmentami filmów i fotosami (zdjęcia z okładek płyt, postaci aktorów
– m. in. Bruce Lee na tle wazonu z kwiatami) stworzono ciekawą aranżację
świetlną. Znakomicie wykonany ‘How Soon Is Now’ zakończył się żywiołowym solo
na perkusji, która rozbłyskiwała dzięki ledowemu oświetleniu bębnów
zsynchronizowanemu z grą reflektorów.
Już
pierwszy obraz, który się pojawił podczas ‘The Queen Is Dead’ (Kraków) miał
nieco dwuznaczny charakter. Morrissey wskazując za siebie na karykaturę
Królowej rzucił coś w rodzaju ‘Get behind me Satan’ co mogło odnosić się
zarówno do prezentowanej postaci jak i stanowić jedyny komentarz do incydentu w
Stodole.
Muzycy na warszawskiej scenie ubrani byli niczym drużyna futbolowa – w białe koszulki z czerwonym pasem i orłem na lewej piersi, a Morrissey w luźnych sportowych spodniach chciał być może skomentować nasze ostatnie wyczyny w tej dziedzinie (nie zakładam raczej, że komentował dresiarski styl niedzielnej elegancji macho z nad Wisły). Po prawej stronie od sceny stała niewielka grupa fanów z UK (ktoś tu też machał szkocką flagą) i to właśnie z tej strony poleciały teksty m. in. na temat Old Trafford – miejsca, gdzie znajduje się historyczny stadion Manchester United.
Morrissey
spędził w tej okolicy dzieciństwo (dom na Kings Road) więc być może właśnie ten
„kibicowski” komentarz poruszył jakąś czułą strunę? Ale nie chodziło raczej
sportowe emocje – Morrissey wobec tej dyscypliny wydaje się być
raczej pozytywnie obojętny (choć istnieje wiele spekulacji na temat
tego komu naprawdę kibicuje – pojawiają się tu zarówno Manchester United jak i
londyńskie Chelsea czy Arsenal) – wydaje się, że większe emocje budzi w nim
boks czy wyścigi żużlowe.
Inne
„futbolowe” odniesienie – tym razem osadzone w kontekście „szowinistycznym”
odnaleźć można na albumie ‘Your Arsenal’ (1992) w piosence pt. ‘We’ll Let youknow’, której słowa nawiązywać miałyby do okrzyków „kibców-huliganów” drużyny
Arsenal. Tekst utworu wywołał wiele kontrowersji – media zaczęły Mozowi
zarzucać obronę chuligańskiego nacjonalizmu, a nawet popieranie skinheadów (!).
We may seem cold, or
We may even be
The most depressing people you’ve ever known
At heart, what’s left, we sadly know
That we are the last truly British people you’ll ever know
We are the last truly British people you will ever know
The most depressing people you’ve ever known
At heart, what’s left, we sadly know
That we are the last truly British people you’ll ever know
We are the last truly British people you will ever know
Jest
jeszcze inny trop. Drugą stronę wydanego w 2004 r. singla ‘Irish Blood, English
Heart’ (album You Are The Querry) stanowi utwór ‘Munich Air disaster 1958’.
Piosenka poświęcona jest tragedii, która wydarzyła się w lutym 1958 r. kiedy to
piłkarze Manchester United wracali z meczu o Puchar Europy do domu. Podróż z
Belgradu odbywała się z międzylądowaniem w Monachium. Po zatankowaniu paliwa i
kilku próbach startu rozpędzony samolot, którego nie udało się poderwać do
lotu, wypadł z pasa startowego i rozbił się o pobliskie zabudowania. Większość
z 38-miu pasażerów zginęła na miejscu lub po kilku godzinach zmarła w szpitalu.
Na stadionie Old Trafford umieszczono tablicę poświęcona pamięci ofiar
katastrofy. Kwestia tablicy pojawiła się ponownie w połowie lat 70-tych, kiedy
to podczas renowacji stadionu tablicę należało przenieść w inne miejsce.
…I wish I’d gone down
Gone down with them
To where Mother Nature makes their bed.
Gone down with them
To where Mother Nature makes their bed.
Incydent
w Stodole doczekał się już wielu interpretacji co do możliwej przyczyny
zerwania koncertu (m. in. szowinistyczne okrzyki, komentarz na temat raka czy
homoseksulanej orientacji Mozzera). Morrissey - poza lakonicznym oświadczeniem
ogłoszonym przez organizatorów - nie wyjaśnił dotychczas co go tak naprawdę
uraziło i/lub wyprowadziło z równowagi. I mam dziwne przekonanie, że nigdy tego
nie zrobi...
W
Krakowie zespół ubrany był w t-shirty z napisem „Fuck Harvest Records” co było
komentarzem do sporu, do którego doszło pomiędzy wytwórnią
Capitol/Harvest i artystą po tym, jak ten zarzucił producentowi, że
nie wydaje żadnych pieniędzy na promocję video jego najnowszej płyty. Wytwórnia
z kolei po kolejnych potyczkach wycofała krążek z największych sklepów on-line
i w tej chwili ani iTunes, ani Amazon MP3, Spotify czy Deezer płyta „World
Peace Is None Of Your Business” jest praktycznie niedostępna.
Wracając
jeszcze do strony wizualnej – przed zagraniem ‘Meat is Murder’ wyświetlony
został wzór graffiti z tym tytułem – przesłaniem, a Morrissey poprosił by
wszystkie uliczne mury pokryte zostały tym rysunkiem, co wg niego nie powinno stanowić
większego problemu jako że Kraków, jak zauważył, to przecież miasto artystów.
Oglądanie
samego filmu wyświetlanego podczas utworu wymaga stalowych nerwów – pisklęta,
którym maszynowo miażdżone są dzioby przed stłoczeniem ich w ciasnych klatkach,
wijące się w konwulsjach ciała zarzynanych w rzeźniach prosiąt, indyki zabijane
wielokrotnym uderzeniem młotka i inne obrazy ilustrujące zautomatyzowany
zwierzęcy holocaust (poprzedzający podanie soczystego hamburgera) działa
paraliżująco – prawie tak jak uderzenie krowy elektryczną pałką, która wleczona
na łańcuchach wpada jeszcze żywa pod ostrze mechanicznej piły tarczowej.
Występ
w Krakowie to był piąty koncert Morrisseya, jaki miałem okazję oglądać na żywo
(włączając w to warszawski „minirecital”). Pewnie nie tak dobry jak ten -
legendarny już – powrót na scenę Manczesteru z utworami The Smiths (2004) czy
pierwszy polski koncert (2009 r) ale na pewno porównywalny pod wieloma
względami jeśli chodzi o emocje i pozostawiający niezapomniane wrażenia.
Szczególnie zaś miłe okazało się zachowania organizatorów, którzy na miejscu
bezproblemowo wymienili warszawskie bilety na nowe. Dzięki temu choć
przez chwilę można się było poczuć tak, jakby człowiek znalazł się w jakimś
normalnym, miłym i odległym miejscu – na pewno nie w Polsce.
Tak na
marginesie: cytując słowa z ostatniego singla: “Each time you vote
you support the process”… Jaki jest proces, każdy widzi.
Inne
wpisy na temat Moza:
Ten
utwór jest dostępny na licencji
Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych
3.0 Polska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz