piątek, 15 marca 2013

Masajowie (czyli parki narodowe i paradoksy komercjalizacji różnic kulturowych)


Padliśmy ofiarami przemysłu turystycznego.
Miejscem wykonania wyroku last minute okazuje się Kenia.
Lecimy więc sobie do Mombasy.
Lektura podstawowa: magazyn pokładowy z ofertą wolnocłową.
Lektura uzupełniająca: Bunt miast. Prawo do miasta i miejska rewolucja Davida Harvey’a.
Po drodze międzylądowanie w Hurghadzie i bezcenny widok laisure camps z lotu ptaka.
Równe rzędy podświetlonych basenów otoczone kompleksami wypoczynkowymi przypominają widok baraków karnych i strażniczych wież.
Niestety, nas też to czeka.

Największy dylemat moralny to oczywiście Masajowie.
Z jednej strony chęć zobaczenia ich w końcu na własne oczy (może nawet dotknięcia, jeśli zdarzy się okazja), z drugiej zaś świadomość, że każda taka wizyta przyczynia się do coraz szybszej destrukcji ich oryginalnej kultury.
Ale co zrobić?
Status turysty (kategoria: turystyka wypoczynkowa) jest niejakim usprawiedliwieniem i wycisza głos sumienia. W końcu Kenia żyje przecież z turystyki (i rolnictwa). W latach 90-tych 12% PKB generowane było przez turystykę, dziś ponad połowa kenijskiej gospodarki napędzana jest przez usługi, z czego główną część stanowi turystyka. Można więc się łudzić, że część pieniędzy, które wydamy na miejscu trafi do Masajów i pomoże im zachować resztki autentyczności kulturowej.
No właśnie - można?

Masajowie zwrócili na siebie uwagę Europy już pod koniec XIX w. za sprawą relacji niemieckiego misjonarza  Johanna Ludwiga Krapfa. Pierwszym zaś Europejczykiem, który przewędrował przez cały Maasiland (lata 1883-84) był szkocki geolog i odkrywca Joseph Thomson.
Początkowo – zgodnie z ówczesnym kanonem myślenia – Masajów traktowana jako typowych “natural men” – społeczność żyjącą na najniższym etapie rozwoju (nie uprawiają roli) i charakteryzowano ich dosadnie (opis z 1905 r.): Nomadzi którzy jedynie dwie rzeczy postrzegają jako warte troski i zainteresowania - bydło i wojaczkę”.
Postrzegano ich jako plemię, które wraz ze swoim bydłem zajmuje większe obszary ziemi niż te, których faktycznie potrzebuje. W dodatku jest groźne i wojownicze – w przeciwieństwie do pokojowo nastawionych i bardziej „cywilizowanych” (czyli uprawiających rolę) sąsiadów.
Następują kolejne próby porządkowania kwestii masajskiej. I tak np. pierwsze niejasności co do tego kim Masajowie faktycznie są i kogo do nich w ogóle zaliczyć pojawiają się kiedy Brytyjczycy dla celów administracyjnych próbują przyporządkować poszczególne plemiona i grupy etniczne do sztucznych granic geograficznych.
 Rugowani systematycznie ze swoich terenów Masajowie zaczynają zmieniać odwieczny „styl życia”. Część z nich, z konieczności, już w XIX w przestawia się z nomadyzmu na uprawę roli (zboża, kukurydza). Od początku trwają też próby kolonizatorów aby przestawić Masajów ze stanu „naturalnego” na „bardziej cywilizowany” (program masowej edukacja Masajów wprowadzono w 1929 r). Służyć mają temu również tzw. obiektywne metody „ulepszania” i „unowocześniania” Masajów – np. zachęta do zmiany stylu życia w zamian za dostęp do dobrodziejstw medycyny zachodniej. Pomimo licznych wysiłków cywilizacyjnych wielu Masajom udaje się pozostać przy dawnym stylu życia - czyli mieszkaniu w chatkach z gliny i krowiego łajna i wypasie – coraz mniej licznych – stad bydła. 
Dziś populacja Masajów licząca niecały milion zamieszkuje na terenie Kenii (ok. 400 tys.) i sąsiedniej Tanzanii. Lud ten stanowi obecnie „wspólne dobro” narodowe Kenii (zaraz obok parków przyrody), choć zdecydowana większość jej mieszkańców (ludy Bantu) ma do nich stosunek co najmniej ambiwalentny. Masajowie z jednej strony stanowią turystyczny magnez i są ważnym paliwem gospodarki, z drugiej zaś uchodzą za aroganckich, niepokornych „troublemakers”. Świadomi i dumni ze swojej tożsamości marzyli kiedyś nawet o autonomii i suwerenności jeśli nawet nie w postaci samodzielnego państwa, to choćby stanu. Dziś jednak ich głównym celem jest zachowanie tożsamości kulturowej.
Masajowie (i pewne nieliczne, podobne im rdzenne plemiona Afryki) uparcie trzymające się pradawnych obyczajów i „prymitywnego” stylu życia (zob. wpis „Dylematy dumnych Mursi…) stanowią swoistą zagadkę antropologiczną. Społeczności te z niezrozumiałych przyczyn uporczywie odrzucały większość „dobrodziejstw” zachodniej cywilizacji lub adaptowały je niezwykle wybiórczo. Dzięki temu udało im się zachować duży stopień autentyzmu i oryginalności, co nie obyło się bez poniesienia kulturowych kosztów.
Masajowie – dawniej nomadzi i łowcy, dziś prowadzą z konieczności bardziej osiadły tryby życia. Zajmują się również uprawą roli (zboże i kukurydza), oraz wszelkimi usługami dla turystów (pracują jako przewodnicy, tropiciele, strażnicy lub niby-strażnicy, specyficzni ochraniarze w lodżdżach – tzw. „security Maasai”, ale też jako zwykli kelnerzy czy obsługa hotelowa).

Momentem kluczowym dla historii Masajów było powstanie narodowych parków przyrody, kiedy to dokonano bezwzględnego odgrodzenia „naturalnych zasobów” od przemieszczających się od wieków po tych terenach ludzi. W tym też momencie nastąpiło kulturowe repozycjonowanie Masajów. Traktowani wcześniej jako „część natury”, nagle stali się dla niej największym zagrożeniem.
 Nowe podejście do ochrony przyrody zaczyna się kształtować w świecie Zachodu w czasach rewolucji przemysłowej. Przyspieszony rozwój technologiczny (niszczenie i zanieczyszczanie środowiska), który wpływa również na dynamizację upraw rolnych i agresywna eksploracja natury przyczyniają się do wyginięcia i wytrzebienia kolejnych gatunków dzikich zwierząt zamieszkujacych Europę. Zachód zbyt późno uświadamia sobie błąd a tym samy z coraz większym sentymentem spogląda na „dziką naturę” Afryki, Azji czy obu Ameryk.
W tym samym czasie (XIX w.) kolonialne safari i polowania w Afryce Wschodniej stają się dla zamożnej klasy średniej wyraźnym symbolem statusu i przynależności klasowej. Są przy okazji wyrazem dominacji i „władzy” białego człowieka nad tym co jeszcze nieujarzmione.
Spotkanie z „dziką naturą” postrzegane jest jako opozycja dla zgiełku i stresu miejskiego życia prowadzonego w stylu „kapitalistycznym”. Tu,w Afryce pojawia się okazja przeżycia czegoś naprawdę niezwykłego i egzotycznego, a jednocześnie romantycznego i zaspokajającego tęsknotę za spotkaniem z tym, co pierwotne. Jak to wyraził lubujący się w polowaniach T. Roosvelt:

There are no words that can tell the hidden spirit of the wilderness that can reveal its mystery, its melancholy and its charm. There is delight in the hardy life of the open, in the fight with rifle in hand, in the thrill of the fight with dangerous game”.

Postępujące procesy gospodarczo-społeczne w Europie, urbanizacja i przyspieszony rozwój destrukcyjnego dla środowiska przemysłu sprawia, że coraz bardziej pewni siebie i świadomi swych celów stają się aktywiści broniący natury. Są nimi często romantyczni pionierzy i podróżnicy, którzy znając uroki polowania na afrykańskiej sawannie, zdają sobie przy okazji sprawę z konsekwencji zjawiska, jakim jest systematyczne trzebianie gatunków.
Powstają pierwsze organizacje walczące o zachowanie nienaruszonych obszarów „dzikiej natury”.

Wzrastająca w oczach klasy średniej wartość estetyczna i środowiskowa „dzikiej natury” oraz działalność posiadających odpowiedni status i siłę wpływu obrońców przyrody sprawia, że rządy kolejnych państw wydzielają obszary chronione by zabezpieczyć „światowe dziedzictwo” – zasoby, które w stanie nienaruszonym przekazane winny zostać kolejnym pokoleniom.
W tym też okresie powstają w Ameryce Północnej parki narodowe (Yellowstone, Great Smoky Mountains czy Rocky Mountains). W roku 1903, w Anglii powołane zostaje do życia Societyfor the Preservation of Fauna of the Empirea w latach 50-70 tych XX w. rząd brytyjski ustanawia w Kenii kolejne parki przyrody takie jak: Mount Kenya, Masai Mara, Tsavo czy Amboseli. Decyzję utrzymywania parków narodowych uzasadnia - zgodnie z zachodnią filozofią ochrony natury - następującym celem: „zachowanie w rozsądnie naturalnym stanie przykładów głównych typów gatunków występujących na terenie Kenii dla celów estetycznych, naukowych oraz kulturowych”. 

Równocześnie rozpoczyna się coraz silniejsza promocja turystyki opartej na naturze. Rząd Kenii, już po uzyskaniu niepodległości (1963) utrzymuje taki stan rzeczy (w zasadzie kontynuując przy okazji politykę kolonialną...). W roku 1966 powstaje Miniesterstwo Turystyki i Dzikiej Przyrody (The Ministry of Tourism and Wildlife), którego zadaniem jest uczynienie z parków, jednego z kół zamachowych młodego państwa.
Tym samym losy Masajów zostają ostatecznie przesądzone. Jak zauważa Harvey: „Gdy rezerwat przyrody zostaje ogrodzony odmawia się publicznego dostępu niego. Jednak założenie, że najlepszym sposobem zachowania jednego rodzaju dobra wspólnego jest odmówienie dostępu do innego, jest niebezpieczne” [„Bunt miast...”, s. 107].
Masajowie – dawniej dumni łowcy (tradycja zabicia lwa przed inicjacją) zmieniają się nagle w potencjalnych kłusowników, którzy zagrażają bioróżnorodności oraz stabilności populacji dzikich zwierząt (także również roślin – Masajów posądzano np. o wytępienie jednego z endogenicznych gatunków akacji). Idea parków narodowych przyczynia się tym samym do zredukowania rdzennej ludności do roli robiących zabawny hałas i podskakujących swawolnie turystycznych atrakcji.
Masajowie wyrzuceni ze swych terenów łowieckich, pozbawieni ziemi i możliwości swobodnej migracji wpadają w tryby komercyjnej machiny „marketingu miejsc” mielącej wszystko na łatwo zjadliwą papkę. Stają się zwykłym towarem na sprzedaż.

Walka w wysoce konkurencyjnym świecie toczy się o akumulację znaków dystynkcji i kolektywnego kapitału symbolicznego. Niesie to ze sobą przebudzenie wszelkich lokalnych pytań o to czyja zbiorowa pamięć, czyja estetyka i czyje korzyści mają mieć pierwszeństwo” [„Bunt miast...”, s. 150].
Masajowie nie mają wpływu na decyzję o tym co jest faktycznie wyjątkowe i dystynktywne dla Kenii – o tym decyduje wolny rynek. Choć stanowią w tym kraju nieliczną mniejszość (ok. 1,5%) stają się jednym z kluczowych „ wyróżników markowych”, systematycznie komercjalizowanym i spieniężanym na globalnym rynku usług turystycznych.
Masajowie nie należą jednak do społeczności, które pokornie przyjmują utowarowienie własnej historii, kultury, jej estetyki i dziedzictwa. Świadomi faktu wysokiej wartości kulturowego i symbolicznego kapitału, który stworzyli, wiedzą też doskonale, że dystrybucja kosztów i korzyści jest w tym przypadku mocno zachwiana. 

„…roszczenia do wyjątkowości i autentyczności najłatwiej wyrażane są jako charakterystyczne i niepowtarzalne roszczenia kulturowe” [„Bunt miast...”, s. 139].

Pomimo postępującego zjawiska, określanego przez Harvey’a „disneyizacją” Masajowie wciąż próbują zachować to, co stanowiło o ich wyjątkowości. Jak zauważa Kakuta Ole Maimai, założyciel Maasai Association: „Masaj bez kultury jest jak zebra bez pasków. Gdybyśmy porzucili własny sposób życia, to kolejnym krokiem byłoby nasze zupełne wyginięcie”.
Walec komercyjnej machiny równa jednak wszystko w sposób nieubłagalny. Status "turystycznej atrakcji" komplementarnej do atrakcji parków przyrody skazuje kulturę Masajów na nieuchronną i przyspieszoną degenerację. Już teraz znaleźli się w stadium przejściowym, a już niebawem staną się kolejnym skansenem egzotycznych ciekawostek i kulturowych osobliwości (do czego przyczyniła się również nasza wizyta...).
Więc sam już nie wiem czy warto było ich oglądać.


Przystaję na chwilę z boku i zagaduję syna wodza odwiedzanej wioski. Pytam go o to jak daleko wstecz sięga ich pamięć pokoleniowa – w jaki sposób i czy w ogóle przekazywali sobie historię skoro nie znali pisma. Nie do końca rozumie moje intencje, więc pytam jak daleko on sam jest w stanie odtworzyć historię swego rodu. Okazuje się, że poza imieniem ojca i dziada nie potrafi wymienić żadnych przodków. Optymistyczne jest więc to, że jego prawnukom niczego już nie będzie żal – nie będą nawet wiedzieć jak miał na imię.

Tak na marginesie: podczas gdy my oglądamy Masajów, małpy, bawoły i dzikie lwy, w kenijskich lokalach wyborczych trwa gorączkowe liczenie głosów. W lokalnej telewizji prowadzący wciąż podkreślają, że tym razem wszystko jest naprawdę ‘peaceful’ i powtórka wydarzeń z 2007 r. na pewno nie będzie miała miejsca. Zwłaszcza, że podczas tych wyborów zastosowano „najnowocześniejsze komputery”, które wykluczają jakiekolwiek ludzkie błędy.
Jest faktycznie spokojnie – nawet kiedy supernowoczesne komputery psują się i cały elektroniczny system zawodzi. Poza drobnymi incydentami wybory przebiegają bez zakłóceń i wylatujemy tuż po oficjalnym ogłoszeniu zwycięstwa Uhuru Kenyatty (syn pierwszego prezydenta Kenii).
Zamieszki z 2007 poważnie uderzyły w kenijski przemysł turystyczny powodując dotkliwe straty dla gospodarki. Turysta to taki gatunek, który dla pełnego relaksu potrzebuje przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa. Żeby spokojnie zrobić zdjęcie.
Masajowi na przykład.

-       David Harvey, Bunt miast. Prawo do miasta i miejska rewolucja; tłum. A. Kowalczyk, W. Marzec, M. Mikulewicz, M. Szlinder; Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana, Warszawa 2012.

Korzystałem również z:

  • Peter D. Little, Maasai Identity on the Periphery; American Anthropologist • VOL. 100, No. 2, 1998,
  • John L. Berntsen, The Enemy Is Us: Eponymyin The Historiography of The Maasai; History in Africa, Vol. 7 (1980), pp. 1-21,
  • Edward M. Bruner; Maasai and the Lion King: authenticity, nationalism, and globalization in African tourism; American Ethnologist, 2000,
  • Joan N. Knowles and D. P. Collett, Nature as Myth, Symbol and Action: Notes Towards a Historical Understanding of Development and Conservation in Kenyan Maasailand; Africa: Journal of the International African Institute, Vol. 59, No. 4 (1989), pp. 433- 460.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: