czwartek, 2 grudnia 2010

Dylematy dumnych Mursi a turystyczny potencjał Etiopii.

Dyndające na sznurku plastikowe butelki mają pełnić funkcję prymitywnego szlabanu. Dopiero po jego opuszczeniu można wjechać na teren zamieszkały przez plemię Mursi. Plastikowa butelka po wodzie mineralnej jest tu wartościowym dobrem. Może stanowić datek lub prezent. Zatrzymujące samochody dzieci, otrzymując butelkę potrafią się o nią pobić.


Zaraz za szlabanem kilku nagich młodzieńców wspartych na długich tyczkach przybiera niby groźne miny. Dają tym samym do zrozumienia, że oczekują propozycji zrobienia im zdjęcia. Zdjęcie kosztuje od 1 do 5 birr (1 birr – ETB to ok. 20 gr.) i zgodnie z turystyczną legendą Mursi przyjmują jedynie nowe, błyszczące banknoty. Istotnie jest to jedynie legenda – nawet stare i zniszczone birry zadowalają przedstawicieli uchodzącego za najbardziej agresywny z ludów zamieszkujących Etiopię. Być może dawniej faktycznie byli agresywni, ale dziś ich agresywność to kolejna legenda. Poza groźnymi minami Mursi nie wykazują żadnych oznak gniewu czy złości. Mit utrzymywany jest zapewne w celach komercyjnych. Wizyta w Narodowym Parku Mago (ok. 2 500 km kw.), gdzie obecnie żyją Mursi (ich populacja - zgodnie z różnymi źródłami - liczy obecnie od kilku do 20 tys. osób), stanowi jedną z najdroższych atrakcji zapewnianych przez rozwijający się obecnie etiopski przemysł turystyczny.


Mursi okazują się bardzo sympatyczni i otwarci. Wykazują też duże poczucie humoru. W przeciwieństwie do mieszkańców innych odwiedzanych wiosek, czy mijanych na drodze tubylców nie proszą nachalnie o robienie im zdjęć i nie wyciągają natarczywie ręki po pieniądze. Zachowują się dumnie i godnie, choć są w pełni świadomi roli jaką przychodzi im odgrywać – „dzikich”, dziwolągów, których ogląda się i fotografuje niczym egzotyczne zwierzęta w zoo.


Starsze kobiety z dumą prezentują słynne gliniane krążki umieszczane pod rozciętą wargą. Zabiegu dokonywano niegdyś u nastolatek i z biegiem czasu zmieniano krążek na coraz większy (wybijano też przy okazji dwa dolne zęby przednie). Najbardziej pokaźne krążki przyjmują średnicę kilkunastu centymetrów. Istnieje kilka alternatywnych teorii próbujących wyjaśnić genezę tego niecodziennego sposobu „upiększania się”.
- krążki miałby więc odstraszać złe duchy wnikające do ciała poprzez usta,
- celowe oszpecone kobiety stawałyby się nietrakcyjne dla mężczyzn z innych plemion,
- krążek jako symbol prestiżu wskazywałby na wartość kobiety w przypadku zamążpójścia (wartość liczoną w ilości wymienianych na nią krów).
- okaleczona trwale kobieta stawałaby się nieatrakcyjna dla handlarzy niewolników.
Bez względu na to, które z tych wyjaśnień okazałoby się słuszne, Mursi mają dziś prawdziwy dylemat związany z kultywowaniem tradycji. Choć w okolice rezerwatu dociera dziś wciąż stosunkowo niewielu turystów (ok. 2000 w ciągu roku) to jednak liczba zostawianych przez nich pieniędzy wciąż rośnie. Etiopia wciąż znajduje się na liście najbiedniejszych państw świata (obok Bangladeszu, Ugandy, Czadu czy Afganistanu). PKB per capita wynosi tu 360 USD, a przeciętne zarobki ok. 50 USD / mies. Trudniący się tradycyjnie wypasem bydła Mursi będą więc coraz częściej ulegali pokusie uzupełniania skromnych dochodów wynagrodzeniem od turystów. Turyści jednak płacą najchętniej za to co niezwykłe i niespotykane – do takich „atrakcji” należy zaś widok pokaleczonych kobiet. Z drugiej strony globalizacja docierająca tu wraz z coraz częstszymi odwiedzinami przybyszów z zewnątrz, czy za sprawą kontaktów z mediami podsuwa tej postfiguratywnej kulturze (określenie M. Mead) zupełnie nowy styl życia, nowe wzorce zachowań i wyglądu. W niedalekiej przyszłości Mursi będą musieli zdecydować, co im się bardziej opłaca: tradycyjne kaleczenie dziewczynek by w zadowalały potrzeby głodnych wrażeń turystycznych fotoobiektywów, czy też zupełnie inne perspektywy – np. ta związana z uczestnictwem w globalnym wzorcu „życiowej kariery”.
Oszpecona twarz może się w tym przypadku okazać niejaką przeszkodą.

Napięcie pomiędzy tradycją i nowoczesnym (czy też ponowoczesnym) stylem życia widoczne jest w Etiopii na każdym kroku. Coraz częściej jednak zwyciężają wzorce globalne. Wioski ludności plemiennej zamieniają się co prawda w żywe skanseny i skupiska sklepików z pamiątkami, ale jednocześnie do przeszłości odchodzą powszechne do niedawna makabryczne zwyczaje – np. takie jak klitoridektomia (na terenach Etiopii także infibulacja). Tradycyjne obrzezanie dziewcząt nie jest już dokonywane w miastach i w rodzinach lepiej wykształconych czy sytuowanych materialnie. Prowadzone są również kampanie edukacyjne uświadamiające niezasadność tego brutalnego „zabiegu”.

Młoda demokracja (pierwsze wolne wybory odbyły się w 1995 roku) wydaje się sprzyjać rozwijającej się dziś gospodarce Etiopii. Choć wiele branż wciąż jest zmonopolizowanych przez państwo, a zewnętrzni inwestorzy są bardzo ostrożni w lokowaniu tu kapitału, Etiopia próbuje wykorzystać swój niewątpliwy potencjał turystyczny. Powstają nowa infrastruktura hotelowa, rozwijają się lokalne biura podróży. Co najważniejsze powstają również drogi (koszmar podróżowania drogami Etiopii doskonale uchwycił Kapuściński w „Hebanie”). Już niedługo przejazd z Addis Abeby do Jinka (ok. 600 km) – w okolice miejsca zamieszkania Mursi – nie będzie stanowiło, tak jak dziś, komunikacyjnej traumy. Wpłynie to prawdopodobnie również na mobilność mieszkających na południu plemion (m. in. Ari, Bene, Mursi, Hamerowie).

Poza tradycyjnie uprawianą kawą, Etiopia zwiększa produkcję bawełny, eksperymentuje z uprawą róż na cele eksportowe, próbuje również produkować wino (eksportowe marki to słodki Axumit czy wytrawny Goudar).


To jednak turystyka może okazać się głównym kołem zamachowym gospodarki Etiopii. Nie tylko Mursi stanowią turystyczny magnez. Rytuały inicjacyjne Hammerów (słynne skoki po grzbietach byków), wodospady Nilu Błękitnego, wykute w XII wieli w skale i połączone tunelami kościoły Lalibeli (zob. wpis...), wielość endogenicznych gatunków ptaków, malowidła w kościołach na wyspach jeziora Tana, niesamowite krajobrazy Wyżyny Abisyńskiej – to tylko wybrane skarby Etiopii. Każdy, najbardziej wybredny turysta znajdzie tu coś dla siebie.

Być może nawet tutejsi kucharze znajdą taki sposób przyrządzania lokalnego „przysmaku” – yinjiry by dała się w ogóle przełknąć i by kwaśne, źle sfermentowane ciasto nie psuło ogólnych doznań estetyczno – turystycznych. Współczesny turysta jest przecież – jak świetnie ujął to Bauman - „kolekcjonerem przeżyć”, „zbieraczem wrażeń”, a bilans wrażeń – choćby najbardziej intensywnych powinien pozostawać dodatni.

Tak na marginesie: biurokracja rozkwitająca pod cesarskimi rządami Haile Selassie wciąż ma się w Etiopii doskonale. Już do wystawienia wizy na lotnisku (rocznie wystawianych jest ok. 1 mln wiz – z tego większość to wciąż osoby przybywające w celach handlowych lub w poszukiwaniu pracy) potrzebnych jest trzech urzędników. Uzyskanie rachunku za kawę w restauracji okazuje się często sporym wyzwaniem – kilka osób jednocześnie zajmuje się kalkulacją i skrupulatnym wypełnianiem kalkowanych bloczków. Skrupulatność ta nie idzie niestety w parze z jakością obsługi.

1 komentarz:

  1. Anonimowy15/12/11

    oh my god! the guys in the first pic are so impressive!! WOW!

    OdpowiedzUsuń

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: