sobota, 13 grudnia 2008

Kto zabije Harry'ego Pottera?

Do przeczytania tej książki potrzebne jest lusterko. Jeden z rozdziałów (s.77-84) został wydrukowany w wersji odwróconej i nie jest to błąd wydawnictwa. Można próbować przestawić się na czytanie metodą (pisania) Leonardo da Vinci, ja jednak idąc śladem pewnej Alicji polecam lustro.
Wkraczamy przecież do krainy czarów…

Nie zdradzę zbyt wiele i mam nadzieję, nie popsuję przyjemności czytania wspominając, że odwrócona partia tekstu mówi o „drażnieniu” (tease), jako jednej z najlepszych metod marketingowych. Kto zginie w następnej powieści? Z jakiej ciężarówki spadnie jej egzemplarz przed pojawienie się w sklepach? O ile wzrośnie czytelnictwo wśród dzieci na rzecz spadku zainteresowania Xboxem?

Tricki, emocje, sekrety czy ekskluzywność pomagają w sprzedaży wszystkiego. Reguła niedostępności dotyczy także omawianej książki. Jedna z dwóch moich ulubionych księgarni internetowych (nomen omen Merlin.pl) wciąż jej nie ma w ofercie.

Stephen Brown analizuje fenomen sukcesu mega marki Harry Potter na sposób „angielski”, czyli inteligentnie i dowcipnie zarazem. Rzecz niezwykle rzadka w rodzimej literaturze poświęconej marketingowym tematom. Całość czyta się tak, jak felietony Jeremy’ego Clarksona – szybko, z dużą przyjemnością, wracając chętnie do wybranych fragmentów.

Osobiście należę chyba do kategorii osobników nazywanych przez potteromaniaków (i pewnie nie tylko przez nich) „cynikami i skończonymi gburami” - nigdy nie czytałem żadnej z części przygód małego czarodzieja. To znaczy próbowałem czytać, ale nic z tego nie wyszło. Wychowany na przygodach Tomka, Chłopcach z Placu Broni i Łysku z pewnego pokładu, mam niestety wrażliwość stępioną na Szkolno-Postmodernistyczne-Fantasy. Zresztą w szkole, do której chodziłem było dużo ciekawiej i bardziej „odlotowo” niż w Hogwartcie (jedyna rzecz wspólna to fruwające miotły).

Widzę, że wpadłem w pułapkę magii Pottera – niby nie czytałem, a wiem jak się nazywa szkoła czarów? Trudno nie wiedzieć – pomimo, że dwanaście wydawnictw odrzuciło rękopis pierwszej powieści, HP wszedł do powszechnego obiegu kultury popularnej szybciej niż hasło „globalne ocieplenie”. I narobił więcej zamieszania.

Jak zauważa Brown rygoryzm, analityczność i „naukowość” powszechne w literaturze marketingu i dostojnych, klimatyzowanych konferencyjnych komnatach jest podejściem niewystarczającym do wyjaśnienia większości sukcesów znakomitych marek, nie mówiąc już o ich kreowaniu. Pytanie jednak czy „inżynieria” marek ustąpi zupełnie czarom, magii i wróżbiarstwu? Przynajmniej to ostatnie ma się chyba coraz lepiej (zob. Wpis).

Anty-Kotlerowskie podejście Browna pozwala zobaczyć wyraźnie jak bezradni okazują się marketerzy - nie w obliczu porażek, ale przede wszystkim w próbie wpływania na konsumenckie gusta. Przywołane orwellowskie określenie reklamy jako „bełtanie kijem w wiadrze z pomyjami” dosadnie kwitowałoby takie wysiłki.

„Magia Harry’ego Pottera…” niczego nie wyjaśnia, nie rości sobie prawa do formułowania kolejnych reguł i zasad marketingu. Nie zawiera żadnych recept sukcesu. Wielu więc roz-CZARUJE. Zdaniem autora istota marek XXI sprowadza się po prostu do ich wieloznaczności. „Symbol, przedmiot dyskusji, rozmowy czy zazdrości” jakim jest marka nie da się zamknąć w żadnym mandalo-podobnym grafie czy modelu.

Książeczka Browna obiecuje jednak spełnienie dwóch sprzecznych pragnień: chęć by „wszyscy mogli się dowiedzieć jak robić takie cuda (sukces powieści, filmów i franczyz)?” walczy z przekonaniem, że „musi istnieć Wielka Tajemnica, której sekret znają tylko nieliczni…”
Nikt zaś wątpi, że należy do tych wybranych, którym dane będzie poznać Wielki Sekret.


Brown Stephen; „Magia Harry’ego Pottera. Kreowanie Globalnej Marki”; przekł. Hanna Bem, PWN, 2008


Tak na marginesie: o ile z niecierpliwością czekam, na nową książkę Browna, to przyznaję, że pozostanę zatwardziałym mugolem. Chyba, że zdarzy się jakiś CUD...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: