sobota, 9 czerwca 2018

„Zimna wojna” – symetria boleśnie doskonała.

-->
„Zimna wojna” to, jak sama nazwa wskazuje, chłodna, pozbawiona emocji i wyrachowana walka o uwagę widza.
Główną cechą tego dzieła jest symetria. Symetria dosyć bolesna. No ale czy nie taka jest mityczna (i mistyczna zarazem) miłość? Na to filozoficzne pytanie autorzy scenariusza odpowiadają twierdząco i to w taki sposób, aby u widza nie pozostawić cienia wątpliwości.
Wspomniałem, że jest to pytanie filozoficzne, ponieważ mniej więcej tak, jak w tym scenariuszu opowiadał Platon (ustami autora komedii) o miłości w „Uczcie”.
Oto człowiek, który był na początku kuliście pełną i czteronożną istotą został podzielony przez Zeusa na dwie połówki – męską i żeńską. Od tej pory biegają one po świecie i przyciągane za sprawą Erosa próbują się ponownie złączyć.
Podobnie bohaterowie filmu: za sprawą celowego i świadomego rozdzielenia (bo nie jest ono dziełem przypadku, ale ich własnych decyzji) miotają się po świecie by przyciągane kosmiczną siłą powtórnie się połączyć.
Każda z połówek wykonuje przy tym „taki życiowy es-flores” - jak to śpiewał kiedyś Maleńczuk. Każda też składa osobistą ofiarę z tego, co dla niej najcenniejsze by w końcu dostąpić mistycznych hieros-gamos (w kaplicy, żeby nie było wątpliwości).
Jest to więc historia godna zgrabnej disneyowskiej kreskówki, z czego autorzy filmu zdają sobie doskonale sprawę. Chcąc więc nadać filmowi tzw. ”głębi”, powagi czy też tego, co starożytni Grecy określali mianem Pathos film, który (tu moja fantazja) pierwotnie był kolorowy odbarwili i w kinach zobaczyć można wyłącznie wersję czarno-białą.
Pomimo znakomitej obsady i wysiłków czołówki polskiej sceny ta „kulista” i wewnętrznie pusta opowieść w miarę rozwoju wydarzeń staje się coraz bardziej przezroczysta i wraz z ostatnią sceną pęka niczym mydlana bańka ochlapując nosy widzów ckliwie pachnącymi bąbelkami mydełka Fa.
Dla kogo przeznaczony jest ten film? Moim zdaniem głównie dla zawodowych krytyków filmowych. Bo chyba wyłącznie dzięki magii ich interpretacji w scenariuszu tego „epickiego” (bo dziś wszystko należy tak określać) przedsięwzięcia dostrzec można coś mocniejszego niż wyrwane z ludowej zaśpiewki „łoj joj joj…” (to jeden z kluczowych cytatów parafrazowanych w dziele na różne sposoby).
Film jednak ma prawo się podobać. W kategoriach estetycznych sprawia bowiem tyle samo przyjemności, co rozgniatanie folii bąbelkowej. A jak wiadomo jest to jedna z najfajniejszych rozrywek na coraz krótsze letnie wieczory.
Polecam zatem gorąco!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: