poniedziałek, 15 czerwca 2015

Krew, zdechłe koty, drony i marketing


Na temat spodziewanej inwazji dronów pisałem dwa lata temu na blogu HBR. Temat przypomniał mi się niedawno, kiedy siedząc na ławce w parku i wygrzewając w słońcu kości próbowałem coś poczytać. Skończyło się na próbowaniu, bo jakiś gówniarz (przepraszam, przedstawiciel pokolenia milenials) uparł się, żeby poćwiczyć przeloty swoim nowym Parrotem właśnie nad moją głową. Wychodziło mu to coraz sprawniej więc zamiast męczyć kiepską książkę (nic godnego polecenia: branding-śmending coś tam, coś tam w miękkich okładkach) postanowiłem chwilę poguglać i sprawdzić co tam słychać w dronim świecie.

Pierwsze co znalazłem to zdjęcie obryzganego krwią Enrique Iglesiasa, który na własne życzenie pokaleczył palce dronem, który robił mu foty w czasie koncertu. Wypadek niegroźny ale scena idealna na spragnione newsów prasowe czołówki. Incydent miał miejsce w Tijuanie więc nie wykluczone, że był to dron meksykańskich przemytników, którzy używają tych zabawek do przerzucania metaamfetaminy przez granicę z USA. Tamtejsza mafia korzysta również z dronów do przemytu broni i narkotyków na tereny więzienne. Przestępcy jak widać dosyć szybko adoptują nowe gadżety.

To właśnie nielegalne korzystanie z dronów (pomijam zastosowania militarne) przyciąga najczęściej uwagę mediów. W kwietniu b.r. cały świat obiegły zdjęcia drona zabezpieczanego przez policję na dachu rezydencji Shinzo Abe - premiera Japonii. Mały bezzałogowiec wylądował tam z podejrzanym ładunkiem - butelką skażoną pyłem radioaktywnym
. Początkowo sądzono, że to zamach, szybko jednak wyszło na jaw, że jest to nowa forma protestu - tym razem przeciwko rządowym planom powrotu do produkcji energii jądrowej.

A co w samym marketingu?

Tutaj, jak się okazuje powoli, ale nieubłagalnie zachodzi "nieziemska" rewolucja. Przynajmniej w świecie reklamy. Jej klimat najlepiej chyba oddaje reklama wprowadzająca 3DR - model solo, określanego jako "pierwszy inteligentny dron". Cała historia zaczęła się w 2007 roku, kiedy Chris Anderson (dziennikarz New York Times i redaktor miesięcznika Wired) zbudował z swoim dzieckiem na kuchennym stole drona korzystając z zestwu Lego Mind Machine. Składając latającą maszynę Anderson pomyślał wtedy, że właśnie uczestniczy w jakiejś ważnej zmianie, która właśnie się rozpoczyna i obejmie swoim zasięgiem wiele dziedzin życia. Postanowił wówczas lepiej zbadać temat i w ten sposób dotarł do Jordi Munoza - meksykańskiego (sic!) dziewiętnastolatka, który zajmował się przerabianiem kontrolerów Wii Ninntendo w wielofunkcyjne piloty. Anderson wspólnie z Munozem zakładają 3D Robotics, gdzie współpracujący na zasadzie crowdsourcingu wolontariusze tworzą uniwersalny kod autopilota APM (ArduPilotMega). Firma nawiązuje następnie współpracę z mieszczącym się w Zurichu instytutem inżynierii - takie połączenie sił pozwala rozwinąć Pixhawk - otwartą platformę dla kontrolerów a następnie technologię "foloow me".

Wszystko wskazuje na to, że 3DR to przedsięwzięcie skazane na sukces. Popyt na drony wykorzystywane w celach rozrywkowych czy komercyjnych rośnie błyskawicznie na całym świecie. Już nie tylko profesjonaliści ale też amatorzy chcący np. robić fotografie "z lotu ptaka" coraz chętniej korzystają z dronów. Wykonywane przy ich użyciu zdjęcia ślubne, filmy czy fotografie okolicznościowych imprez nie wiedzieć kiedy stały się popularnym standardem. Pasjonaci i hobbyści filmują tak m. in. wydarzenia sportowe - szczególną popularnością cieszy się rejestrowanie w ten sposób wyczynów snowboardzistów czy golfistów. Naprzeciw rosnącym oczekiwaniom konsumentów wychodzą również marki - dobrym przykładem może być Akademia Nikona, w ramach której prowadzone są warsztaty fotografowania i filmowania z dronów.

Coraz powszechniejsze drony stają się też powoli ikonami kultury popularnej. Kiedy duński artysta Barta Jansen stwierdził że jego ulubiony kot Orville dokończył właśnie żywota, postanowił twórczo wykorzystać ciało zwierzaka konstruując wraz z Arjenem Beltmanen Orvillecopter. Czworonóg za życia maniakalnie wręcz uwielbiał ptaki - teraz zaś dzięki zamianie w koto-drona pupil artysty sam może sobie z nimi polatać i to bez żadnych życiowych ograniczeń. Pierwszy publiczny lot Orvillecoptera odbył się podczas Kunstrai Art Festival w Amsterdamie wzbudzając w krytykach sztuki mieszana uczucia. Krytycy, jak to krytycy, stwierdzili, że pomysł jest nie tylko dziwaczny ale też niesmaczny i po prostu niedorzeczny. Osobiście idę o zakład, że Orville byłby zupełnie odmiennego zdania.

Ponieważ zdechły kot zamieniony w kotokopter nie każdemu przypadnie do gustu warto dla równowagi przywołać inne zastosowanie drona - na przykład w roli Amora tudzież Kupidyna. Właśnie w takiej funkcji dron został wykorzystany w akcji 'Love is in the air' (#cupidrone) zorganizowanej przez holenderską Izbę Kwiaciarzy w mieście Romea i Julii - Veronie. Popatrzcie zresztą sami:

A tu z kolei Brazylia i wykorzystanie dronów w bardziej tradycyjny sposób. Tradycyjny bo łatwo można sobie wyobrazić, że zamiast dronów fruwają tu napełnione helem baloniki. Sprawcami zamieszania w biznesowej dzielnicy Sao Paulo - takim odpowiedniku stołecznego Mordoru - była marka Camisaria Colombo - sieci sklepów z koszulami. W ten właśnie sposób uwięzionym w biurowcach japiszonom komunikowano w ubiegłym roku zalety oferty z wyprzedażowej kolekcji z okazji Black Friday.


Przyciągający uwagę dron może zastąpić nie tylko balonik ale nawet kelnera. Z takiego założenia wyszli właściciele brytyjskich restauracji sushi o wdzięcznej nazwie YO! Obsłudze pozostało jedynie opanować umiejętność kierowania ruchem latających robotów za pomocą prostej aplikacji na iPadzie. Latający kelner zachęcający przechodniów do próbowania wybranych pozycji z menu ma też nad swoim żywym odpowiednikiem tą zaletę, że nie robi głupich znudzonych min i nie trzeba się martwić o napiwki.



A to już pomysł rzec by można nieco wyższych lotów. Idea stworzona dla marki Dove przez agencję F.biz. Operator namierza na ulicach Rio de Janeiro kobiety w zaawansowanej ciąży lub matki małych dzieci i dostarcza zaskoczonym rodzicom sample produktów dla niemowląt. Słodziutkie, nieprawdaż?

Namierzanie przez drona konsumentów, których chcemy zaskoczyć naszą spektakularną (i rzecz jasna efektywną) akcją marketingową może się odbywać nie tylko poprzez operatora ale także w sposób automatyczny. Nad ciekawym rozwiązaniem tego rodzaju pracuje firma AdNear z Singapuru. Technologia bazuje na prostych założeniach. W niemal każdej kieszeni lub dłoni konsumenta spoczywa dziś smartfon, który chcąc się połączyć z siecią wi-fi wysyła cyklicznie tzw. ‘probe request’ (ramki rozgłoszeniowe) - próbki sygnału szukające najbliższego punktu dostępowego. Próbki te zawierają instalowany fabrycznie unikalny numer (media access control address), który może być wychwytywany przez czujniki bezprzewodowe lokalizujące położenie indywidualnego urządzenia. Umieszczenie takich czujników w dronie pozwala mu identyfikować i ‘targetować’ konsumentów poruszających się po ulicach, jadących samochodem czy przechadzających po centrum handlowym. Namierzonemu w ten sposób użytkownikowi możemy wysyłać personalizowane komunikaty adekwatne do jego położenia i kontekstu, w jakim znajduje się w danej chwili.

Nieco inne możliwe zastosowanie dronów 
(w dodatku nieco większych) zaproponowała firma Ericsson prezentując niedawno prototyp Drone Bose 3000. Ten designerski bezzałogowiec w zamierzeniu służyć może do przenoszenia całych modułów kontenerowych dzięki czemu być może znajdzie zastosowanie w promocjach i wyprzedażach wykorzystujących model pop-up-retail.

Drony już dziś stanowią dla marketerów wdzięczną inspiracją i wnoszą coraz więcej pozytywnego zamieszania do świata marek. Możliwe sposoby ich wykorzystania i zastosowania to jedynie kwestia wyobraźni, a jak mawiał Edison: "Żeby coś wy­naleźć, wys­tar­czy od­ro­bina wyob­raźni i ster­ta złomu".

Ciekawe, że o kocim truchle nic nie wspomniał.

Tak na marginesie: a co do samej wyobraźni, to być może już w najbliższej przyszłości to właśnie dzięki niej sterować będziemy większością domowych urządzeń, w tym również dronami. Julie Smicinski z amerykańskiego Mercyhurts University zaprezentowała w kwietniu tego roku wyniki eksperymentu polegającego na kierowaniu ruchem drona przy pomocy... umysłu. Korzystając z systemu NeuroSky, czyli zestawu czujników biometrycznych do pomiaru aktywności fal mózgowych oraz obsługującej go aplikacji, Smicinska bezproblemowo pokierowała w lotem małego drona.
Ponieważ potrzebny jest do tego nie tylko dron, ale też umiejętność skupienia się i koncentracji rozwiązaniu nie wróżę zbyt różowej przyszłości

Bo kto dziś potrafi się skupić na czymkolwiek. I w zasadzie po co?

4 komentarze:

  1. Anonimowy15/6/15

    Dzięki za dobry artykuł. Gwoli ścisłości, od 2012 Anderson nie przewodzi już "Wired", jak pewnie wiesz, zdradził pismo na rzecz robotów, a jego miejsce zajął i do dziś piastuje Scott Dadich. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Słuszna uwaga, powinienem zaznaczyć “były”
    Dzięki za komentarz
    pozdrawiam
    ms

    OdpowiedzUsuń
  3. Fragment z dronami super

    OdpowiedzUsuń

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: