niedziela, 5 lutego 2012

CYFROWY LATARNIK CZYLI INTERNET IN REBUS.

Cyfrowy Latarnik to idea kuriozalna delikatnie rzecz ujmując. Oto Państwo zamierza przeszkolić 2,6 tys. osób, które zarabiając ok. 2 tys. PLN miesięcznie (zob. artykuł) nieść będą do ciemnych wsi i miasteczek kaganek digitalnej oświaty. Rekrutacja na „latarników” rozpoczęta. Poza ogarkiem otrzymają oni „identyfikatory i gadżety” oraz zostaną przeszkoleni w „w formule blended learning“ (formuła pomieszania wydaje się tu na miejscu).
Cyfrowi Latarnicy zachęcać będą „wykluczonych” czyli nie-użytkowników internetu w wieku 50+ do korzystania z sieci oraz „do pokonania nieufności, obaw i barier psychicznych w zapoznaniu się z praktycznymi korzyściami z poruszania się po cyfrowym świecie“.

Ci, którzy z sieci dotychczas nie korzystali, dzięki Latarnikom zostaną oświeceni i rzucą się w nią ochoczo. A kiedy już z niej skorzystają, to na pewno będą internetowym Państwem bardzo zadziwieni. Zadziwi ich głównie fakt, że Państwo w Internecie nie istnieje. Jeśli już jakieś namiastki Państwa pojawią się tu i ówdzie, są to przejawy nieporadne lub wręcz żenujące (syndrom „admin1”). Stwierdzą, że Państwo w internecie istnieje najczęściej na zasadzie biurokratycznej bariery lub braku. Braku procedur i rozwiązań pozwalających zakładać i prowadzić działalność gospodarczą, braku systemów pozwalających ewidencjonować i zarządzać usługami medycznymi, ubezpieczeniami zdrowotnymi czy egzekwowaniem podstawowych praw pacjentów itp. itd.


Tzw. e-administracja w wykonania Państwa sprowadza się najczęściej do wydawania z siebie (przez państwowy aparat) partykuły „E-eee…”. Dźwięk ten pięknie harmonizuje z gestem nerwowego drapania się po głowie na zasadzie „wicie, rozumicie…”.
Wystarczy zresztą zajrzeć na pewną stronę, ocenić wygląd, jakość i zawartość witryny nowego resortu łączącego administrację z „cyfryzacją” (dobrze, że nie „cybernetyzacją” – byłoby jeszcze zabawniej) by przekonać się do jakiej przyszłości zmierzamy.
Wspomniane „bariery psychiczne” nie chcą zniknąć.

Od czego zatem rozpoczną swoje działania Cyfrowi Latarnicy (nazwa równie śmieszna i tragiczna jak douglasowski Paranoid Android)?
Proponuję by rozpoczęli od wyjaśniania wykluczonym o co chodzi z ACTA. Nic bowiem nie powinno interesować wykluczonych bardziej niż ochrona praw intelektualnych wspomagająca międzynarodowy handel, wspierająca konkurencyjność i wpływająca pozytywnie na zrównoważony wzrost gospodarczy.

Wykluczeni powinni więc dowiedzieć się przede wszystkim tego w jaki sposób stawać dzielnie na froncie walki z obrotem towarami podrobionymi (i kopiami). Zgodnie bowiem z duchem ACTA obrót podróbkami (i kopiami) powodować może poważne straty właścicieli praw, stanowić źródło dochodów dla mafii oraz powodować inne poważne zagrożenia społeczne.

Ponieważ podróbka i kopia stanowią tu właściwie określenia zamienne tym samym samym kopiowanie zrównane zostaje z podrabianiem. Lawrence Lessig w „Wolnej kulturze” zauważył kiedyś przytomnie, że w dobie technologii digitalnych i powszechnego dostępu do internetu (W Polsce powszechność ta, podobnie jak dostęp jest wciąż połowiczna) w zasadzie niemal każde użytkowanie równoznaczne jest kopiowaniu. Walka z polegającym na kopiowaniu podrabianiem byłaby więc walką z użytkowaniem (nbp. dóbr kultury i sztuki) a chyba nie o to w tym wszystkim chodzi?
Latarnik to jednak cierpliwie wyjaśni.

Wykluczeni do swoich obaw i nieufności mogliby też dołączyć obawy o wolność i intymność kontaktu nie tylko z innymi wykluczonymi - którzy zaliczyli już szkolenie - ale też z rzeczami (dziełami, oryginalnymi wytworami, od których kopii roi się w sieci).

Internet jawi się przecież wykluczonym nie tylko jako pełna zasadzek i pułapek terra incognita, ale też jako zasobne w cyfrowe zarodki Eldorado i obiecywana od dawna kraina Kanaan. To przecież w internecie znaleźć można bez trudu wszystko czego dusza zapragnie i do woli czerpać z jego nieograniczonych zasobów.

Latarnik Cyfrowy powie jednak wykluczonym: "jeśli do woli, to nie można".
Bo co innego jest wejść do internetu i grzecznie sobie na chomika popatrzeć, a co innego gdy chcemy sobie takiego chomika wyhodować. Tu sprawa przestaje być jednoznaczna i oczywista. A i przy samym patrzeniu też taka oczywista nie jest.
Zatem – zauważy Latarnik - w ogóle od chomików bezpieczniej trzymać się z dala.

Wykluczeni mogą mieć do wszelkich „rzeczy” znalezionych w sieci stosunek dziecięco naiwny traktując je na równi z rzeczami materialnymi, z którymi obcują na co dzień. Ontyczny status tych ostatnich łatwy jest do zweryfikowania, kiedy wykluczeni potkną się np. o próg dębowy i wyrżną twarzą w podłogę. W rzeczywistości wirtualnej wszelki opór (nie tylko materii) szybko znika. Zresztą twórcy stron dokładają wszelkich starań by zachęcać odwiedzających do błyskawicznego „share’owania się” wszystkim co tam znajdą.

Istotą rzeczy znalezionej w internecie jest jej funkcja, a funkcją powszechną – możliwość podzielenie się z innymi. Książki, muzyka, obrazy nie służą tu przecież do czytania, słuchania, kontemplacji itp. (kto by miał na to czas i chęci?). Znalezione, skopiowane, przekazane – do tego służą.
Czy nie po to właśnie powstał internet?- zapytać mógłby retorycznie Cyfrowy Latarnik.

Rzecz znaleziona w internecie uległą i posłuszną znalazcy być powinna – nie stawiać oporu żadnego i nie okazywać właściwej fizycznym przedmiotom krnąbrności. Usłużność i podległość powinna rzecz taką charakteryzować – łatwość w zapisywaniu, gromadzeniu,  przechowywani i dzieleniu się z innymi. Każdy jednak kontakt z rzeczą napotkaną w internecie równa się innemu poddaniu – zgodzie na inwigilację. Oto kody, boty i inne wirtualne istoty automatycznie  śledzą, monitorują i zapisują każde nawiązanie z rzeczą kontaktu.
Pamiętaj: w sieci klikanie, to zgoda na inwigilowanie – zauważy dowcipnie Latarnik

Czy użytkownik tego sobie życzy, czy też nie to rzeczy sprawują nad nim cichą kontrolę. Bo rzeczy same tu stanowią o tym, co w obcowaniu z nimi okaże się legalne, a co sprzeczne z prawem. Prawo zaś nie musi zgodne być z normami (chyba nawet nie powinno...). Co z tego, że „wszyscy tak robią”, że dany akt nie jest społecznie potępiany. Litera prawa zapisana w znalezionej w interenecie „rzeczy” działa sama z siebie i dla siebie. Restrykcja wynika z informacyjnej struktury, a nie natury danej rzeczy. Książka – jak wspomniano – nie służy tu do czytania, myślenia o niej – dyskusji o jej treści z innymi, ale do zaraportowania ile razy i przez kogo została załadowana, otwarta, przetworzona czy przekazana. Istota książki nie jest już zawarta w treści i sposobie z nią obcowania, ale w kodzie zabezpieczającym prawa autorskie.
Tak oto specyficzne czynności (i dyspozycyjności) rzeczy, na które natrafiacie w internecie, konstytuują ich prawdziwą istotę czyli prawo autorskie - powie Cyfrowy Latarnik.
Wykluczony tego wysłucha i popadnie w zadumę.

Tak na marginesie: Szkoda, że Sienkiewicz nie dożył czasów Cyfrowego Latarnika. Bez wątpienia powstałby znakomity sequel o losach romantycznego tułacza. Tym razem zamiast „Pana Tadeusza” latarnik studiuje ACTA. Zatopiony w lekturze nawet nie zauważa jak toną kolejne łodzie, po czym…

Biédak stracił posadę. Otwierały się przed nim nowe drogi tułactwa; wiatr porywał znowu ten liść, by nim rzucać po lądach i morzach, by się nad nim znęcać dowoli. To téż stary przez te kilka dni posunął się bardzo i pochylił; oczy miał tylko błyszczące. Na nowe zaś drogi życia miał także na piersiach swoję książkę, którą od czasu do czasu przyciskał ręką, jakby w obawie, by mu i ona nie zginęła...
Więcej ciekawych rzeczy o rzeczach w "Człowiek w świecie dzieł", Andrzej Nowicki, PWN, Warszawa 1974.

Creative Commons License
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych 3.0 Polska.

5 komentarzy:

  1. Przykre i zaskakujące, że tak ważny cywilizacyjnie projekt, wykpił Pan językiem tabloidowego publicysty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Projekt "Latarników polski cyfrowej" to ważny projekt społeczny, mający na celu wyrównywanie dysproporcji w kompetencjach cyfrowych. Jednocześnie ma budować kapitał społeczny, w większości angażując wolontariuszy, do współpracy z innymi. Może ma wady i jest zbyt naiwny (zobaczymy). Jakkolwiek, bardzo zaskakujące, że wykpił go Pan językiem tabloidowego publicysty politycznego. Niemal nie odniósł się Pan do samej idei projektu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam Pana,
    Dziękuję za komentarz.
    „Cyfrowy Latarnik“ był mi potrzebny wyłącznie jako zabawna figura do mówienia o czymś zupełnie innym.
    „Ważny cywilizacyjnie projekt“??? przecież to sformułowanie żywcem wyjęte z języka politycznej propagandy. Do samej idei oczywiście, że się nie odniosłem, ponieważ słowo „idea“ jest tu zupełnie nie na miejscu („ideologia” byłoby właściwsze). To projekt stricte polityczny – marketingowa zagrywka i pozorowanie rzeczywistych działań.
    Dziwaczne jest jednak gromadzenie danych osobowych potencjalnie zainteresowanych noszeniem "latarni". Nie do końca rozumiem komu i do czego to ma służyć oraz kto i w jakim celu będzie obracał tą bazą danych?
    Pozdrawiam
    MS

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest to idiotyzm, najbiedniejsi nie potrzebują uszczęśliwiania poprzez komputer i internet. Oni potrzebują podstawowych rzeczy do przeżycia. Jak je będą mieli to potem sami zadbają o dobra luksusowe jakim niestety jest komputer z internetem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję panu Tomaszowi Hardykowi za reakcję na niezbyt mądry tekst. Panom Markowi i i Łukaszowi doradzam rozejrzenie się po Polsce trochę dociekliwiej niż to wynika z ich wypowiedzi.

    Na szczęście "psy szczekają, a karawana idzie dalej". Wczoraj była konferencja http://mac.gov.pl/dzialania/poznajcie-latarnikow/

    Trzymam kciuki za latarników!
    I za sensowny projekt.

    OdpowiedzUsuń

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: