środa, 3 sierpnia 2011

Czy Breivik zostanie Człowiekiem Roku?

Jesteś łupem.
Celem.
Zdobyczą.
Żerem, albo czym tam chcesz.
Zależnie od tego jak sobie przetłumaczysz tytuł płyty niejakiego Morrisseya z 2004 roku:

You Are The Quarry.

Dwa utwory z tej płyty znalazły się nawet w ‘secie’ wykonanym podczas niedawnego koncertu w Warszawie (zob. wpis).
Słowa rzucone do publiczności podczas właśnie tego występu uczyniły z Mozzera cel medialnych ataków.
Ale Morrissey sam jest sobie winien. Od dawna ściąga na siebie kłopoty na własne życzenie. Śpiewał zresztą: „Trouble Loves Me”
Taka samosprawdzająca się przepowiednia.

Zacznijmy jednak od początku.
Podczas koncertu w Stodole Morrisey spontanicznie odniósł się do wydarzeń w Norwegii. Powiedzieć miał (wersja Daily Mirror):

“We all live in a murderous world, as the events in Norway have shown, with 97 dead. Though that is nothing compared to what happens in McDonald’s and Kentucky Fried Shit every day.”

To wersja „pikantna”. Co prawda staliśmy na samym końcu, ale zapamiętałem nieco inną, bliższą tej (zob. komentarz):

“...despite of love, we do live on a murderous planet as you've all seen in last two days in Norway. Murder, murder, murder. But really every single day worst things happen in KFC and McDonalds...”

Ponieważ w sieci nie pojawiła się zarejestrowana, oryginalna wypowiedź, każdy sobie zapamiętał to, co chciał i polowanie z nagonką na Morrisseya rozpoczęło się. Przebiegało sprawnie.
Nagłówki krzyczały:

- „Morrissey - Norwegian Massacre Not As Bad As McDonalds and KFC” (Rolling Stone)
- „Morrissey claims KFC, McDonald’s worse than Norway attacks” (The Washingtone Post)
- “Morrissey likens Norway attacks to McDonald's and KFC” (Guardian)
- „Morrissey: ‘Norway Massacre No Worse Than McDonalds’” (BBC) itp. itd.

Kiedy o incydencie zrobiło się wystarczająco głośno, temat podchwyciły media rodzime, które kopiując samoklonujący się news (albo jak kto woli „mem”)z Daily Mirror donosiły żarliwie:

- „Morrissey o tragedii w Norwegii: "Gorsze rzeczy dzieją się w KFC" (Gazeta.pl)
- „Morrissey porównuje ataki w Norwegii do działań w McDonald's” (wp.pl)
- „Morrissey znów prowokuje: 97 ofiar w Norwegii to nic” (Dziennik.pl)
- „Morrissey lekceważąco o norweskiej tragedii” (Interia.pl)
- Morrissey o masakrze w Norwegii: "GORSZE RZECZY DZIEJĄ SIĘ W KFC!" (Pudelek.pl)
-
Rzecz nabierała ciężaru gatunkowego - skoro o sprawie poinformował nawet Pudelek. Kolejne redakcje przypominały światu inne haniebne wypowiedzi byłego wokalisty The Smiths (o Chińczykach „podludziach”, przygłupim Cameronie, hipokryzji Bono itp.). Z upodobaniem cytowano co ciekawsze tweety tzw. „fanów”, którzy na znak protestu postanowili pójść na kebab albo spalić płyty „Kowalskich”.
Morrissey nazwany został w końcu „fiutem” i „eko-faszystą”, a ktoś bystry stwierdził, że... kurczaki przestaną kupować jego płyty.
Warto przypomnieć, że nieco wcześniej Morrissey przywoływany był jako dyżurny przykład ekscentrycznego Artysty, wpływowej postaci brytyjskiej pop-kultury, świetnego tekściarza-poety, protoplasty metroseksualnych itd.
Jednym słowem achy, ochy i te rzeczy.
I nagle zwrot.

Nic nowego. Funkcjonowanie mediów opiera się dziś na założeniu, że miarą prawdziwości opisu danej osoby jest stopień możliwego jej upokorzenia i poniżenia. Im „materiał” bardziej jest podatny na gnojenie, tym lepiej.

Uwielbianie czy poniżanie?
Uwznioślanie czy obnażanie?
Adoracja czy kastracja?

Tego rodzaju dylematy i ambiwalencja w portretowaniu gwiazd od dawna towarzyszyły prezentacji bohaterów zbiorowej wyobraźni. Ludzie bogaci, utalentowani czy z innych przyczyn sławni, od momentu pojawienia się mediów masowych ukazywani byli w sposób skrajny.
Z jednej więc strony chęć zbliżenia się, poznania (by naśladować), z drugiej punktowanie ułomności, słabych stron - tego, co nazbyt ludzkie.
Nastroje takie doskonale wyczuwał Toulouse-Lautrec np. portretując tańczącą w Moulin Rouge kankana Jane Avril.
Uwznioślenie czy poniżenie?
Współczesne media wydają się nie mieć takiego dylematu. Znalazły magiczną formułę, łączącą wielbienie z nurzaniem w gnoju. Ten perwersyjny zabieg ma swoją głębszą przyczynę - pozorna polaryzacja opinii, różnorodność i indywidualizm nie są niczym wygodnym i mile przez media widzianym. Dużo łatwiejszy w obróbce jest tłum homogeniczny, masa bezkształtna i głupawa i odpowiedni dla masy takiej wzór.
A wzorem idealnym jest archetyp: Zera-Bohatera.

Figura taka umożliwia zniesienie konfliktu, napięcia tworzonego przez naprzemienne uwielbienie i opozycyjną doń potrzebę poniżenia. To co dawniej naturalnie wykluczało się, dziś może być realizowane jednocześnie.
Bohater hołubiony jest za to, że można go bezkarnie gnoić (i vice versa: tarzany jest w błocie za wielkość).

Znika przy okazji „wertykalność”, instytucja „autorytetu” oraz wszelkie inne formy podrzędności tudzież wynikającej z niej uległości. Świat staje się po friedmanowsku płaski, przez co zrealizowany zostaje w pełni odwieczny sen uciśnionych (równość to nie tylko postulat komunistów ale też zapis Karty Narodów Zjednoczonych).

Równość nie daje jednak pełnej wolności. Nie likwiduje też przemocy. Paradoksalnie równość wynikać zaczyna z wolności do stosowania przemocy i symbolicznego „konsumowania” jej skutków.
Im więcej przemocy – tym więcej równości.
Nowy wzór na rzeczywistość?

Aisha – młoda dziewczyna z Afganistanu trafiła na okładkę Timesa bynajmniej nie za sprawą swoich dokonań, talentów czy wybitnej urody, ale dlatego, że została brutalnie okaleczona, poniżona, upokorzona przez własnego męża – taliba („wiernego”), który ukarał jej próbę ucieczki od małżeńskich obowiązków obcięciem uszu i nosa.
Po raz drugi stała się „gwiazdą” (na chwilę), kiedy dzięki funduszom organizacji charytatywnych dr Peter Grossman dokonał udanego zabiegu rekonstrukcji jej nosa (poprzez wstawienie specjalnej protezy).
Elisabeth Fritzl uzyskała chwilowy status „celebryty” (zdecydowanie wbrew swej woli) za sprawą własnego ojca, który przez ćwierć wieku więził ją w piwnicy, systematycznie gwałcił i odbierał porody kolejnych dzieci przychodzących na świat z tego bestialskiego „związku”.
Ofiary bywają jednak „chwilowymi gwiazdami” i krótkotrwałymi obiektami medialnego zainteresowania. Medialne zainteresowanie ich cierpieniem (również statusem „bycia poniżej”) jest przelotne i nietrwałe.
Co z drugą stroną?

Psychopatyczni mordercy i zamachowcy nie mieli najczęściej okazji trafiać na okładki wysokonakładowych magazynów. Przyczyna na ogół banalna: po dokonaniu seryjnego zabójstwa najczęściej sami również się zabijali, a w tym momencie temat się urywał. Poza jednorazowym newsem media nie mają tu przysłowiowego „mięsa”, które dłużej można by smażyć na antenowym ruszcie.

Nieco inną kategorię stanowią podejrzewani o chorobę psychiczną szaleńcy żywcem ujęci w miejscu zbrodni. np. Jared Loughner, którego krótka „kariera” medialna rozpoczęła się wraz pierwszymi strzałami masakry w Tucson (Arizona), gdzie z zimną krwią zabił sześć osób, a kilkanaście innych ciężko ranił.
Choroba psychiczna nie jest jednak dla mediów tematem „sexy” (staje się sexy dopiero dla twórców filmowych...). Po szaleńcy bowiem można się spodziewać wszystkiego – głównie zaś tego, że... dokona szaleństwa.
Jakiż to news?

Zgodnie z medialną dewizą „jeśli pies pogryzł człowieka, to żaden news? Co innego, kiedy człowiek pogryzł psa! (zob. Anatomia newsa)”

Podobnie więc psychopatyczni dyktatorzy czy zamachowcy kierujący zorganizowanymi strukturami politycznymi odpowiedzialni za masowe zabójstwa i rzezie również wyłączeni zostają z konkursu na Uwielbianego-Potwora // Zero-Bohatera. Zgodnie z ukrytym założeniem władza absolutna i motywacja ideowa w dużej mierze „usprawiedliwiają” ich dokonania.

Prawdziwym NEWSEM jest więc zbrodnia dokonana przez osobę psychicznie zdrową (lub sprawiająca takie wrażenie), przystojną, najlepiej pochodzącą z tzw. „dobrego domu” i nie wchodzącą wcześniej w konflikt z prawem.
Zestawienie: „ludzka normalność vs ogrom nieludzkiej zbrodni” to teoretycznie idealna kombinacja medialnego sosu.

Do schematu tego w jakiejś mierze pasował Ali Ağca. Jednak jego niechlubna przeszłość rzezimieszka, przemytnika, członka Szarych Wilków dyskwalifikowała kandydaturę na idealnego Zero-Bohatera (medialnie idealnego = gwarantującego oglądalność/poczytność poprzez sensacyjną wyjątkowość).
Wróćmy do Morrisseya i jego niefortunnych przygód z „politycznie niepoprawną” wypowiedzią.
Oto w tym samym czasie kiedy poważne na pozór media prześcigają się w gnojeniu jego nieco zapomnianej gwiazdy, trwa festiwal kreowania innej –samego sprawcy norweskiej tragedii:
Andersa Behringa Breivika.

Idealny Zero-Bohater, Potwór Uwielbiony. Produkt prawdziwie medialnej wyobraźni, a właściwie jej nieświadomych, głęboko skrywanych żądz i zaprzeczanych popędów.

Nie wiedzieć kiedy medialny wizerunek Breivika z każdym dniem staje się coraz bardziej sexy. Tak jakby media rozpoczęły wyścig w produkowaniu nowego “celebryty”.
Na większości pośpiesznie re-produkowanych zdjęć Breivik pojawia się przystojny, atrakcyjny, uwodzicielski.
Szeroko uśmiechnięty Potwór nabiera cech groteskowej postaci z jakiejś makabrycznej reklamy Boga Masowej Zagłady.
Wypowiedzi, fragmenty pamiętnika, młodzieńcze zdjęcia.
Rozmowy z ojcem.
Zdjęcia z bronią. Zdjęcia w eleganckim mundurze.
W końcu zdjęcia na okładkach magazynów (sic!).
Wydawać by się mogło, że jeszcze chwila i psychol-morderca okrzyknięty zostanie Człowiekiem Roku.
Media - czy tego chcą, czy nie - pozostają jedynie „pośrednikiem”, „środkiem” przekazu. Publiczność (tłum) otrzymuje dzięki nim jedynie, to czym faktycznie jest - zaglądając do swego mrocznego wnętrza.
Publiczność tworzy i odbiera własne dzieło.
Produkuje i konsumuje - konsumuje, czyli innymi słowy niszczy, to co przed chwilą stworzyła.

Można by przy okazji zapytać: czy media propagując taki wizerunek Breivika nie podsuwają przy okazji rzeszom sfrustrowanej młodzieży prostej recepty na sukces? I kto tu jest w ogóle szalony?
Można by. Ale po co?

W międzyczasie Morrissey odnosi się do medialnej burzy wydając oświadczenie:

„The recent killings in Norway were horrific. As usual in such cases, the media give the killer exactly what he wants: worldwide fame. We aren't told the names of the people who were killed - almost as if they are not considered to be important enough, yet the media frenzy to turn the killer into a Jack The Ripper star is .... repulsive. He should be un-named, not photographed, and quietly led away.
The comment I made onstage at Warsaw could be further explained this way: Millions of beings are routinely murdered every single day in order to fund profits for McDonalds and KFCruelty, but because these murders are protected by laws, we are asked to feel indifferent about the killings, and to not even dare question them.
If you quite rightly feel horrified at the Norway killings, then it surely naturally follows that you feel horror at the murder of ANY innocent being. You cannot ignore animal suffering simply because animals "are not us."

Morrisey śpiewał kiedyś „I’m not sorry”. Teraz – na swój własny sposób – próbował powiedzieć: „przepraszam” (we wcześniejszym, lakonicznym oświadczeniu stwierdził, że nie będzie niczego tłumaczył ponieważ jego słowa mówią same za siebie...). Szybko mu także przypomniano, że przynajmniej w jednym punkcie mija się z prawdą: media błyskawicznie opublikowały zdjęcia ofiar oraz ich imiona i nazwiska.

Artysta jednak (w przeciwieństwie do mediów) nie wykazał tendencji relatywistycznych. W swoim urojonym świecie szaleństwa walki o prawa zwierząt pozostał konsekwentny. Może przyjął, że zło jest złem bez względu na kontekst i skalę? Nie wiadomo. Choć takie stanowisko nie byłoby u niego niczym nowym. Zawsze podkreślał, że “Meat is Murder”.

Morrissey traci jednak ochronny parasol, status “Artysty”, który zgodnie z rozumowaniem mediów może pozwolić sobie na więcej (szaleństwo jest wówczas zrozumiałe i oswojone - można je usprawiedliwić).
Rzecz szczególna dla naszych mediów rodzimych, w których tradycja patriotyczno-romantyczna nadaje twórcy status Natchnionego Wieszcza, którego wielkość dzieła przesłania małość charakteru, słabość lub ludzki upadek (por. wspólny front obrony Polańskiego).

Być może jednak Morrissey (ciągle jako artysta) wyczuł najlepszy moment by nakłuć pełen hipokryzji medialny balon? Może standard wybiórczego współczucia (wyłącznie dla gatunku: “ludzie + Europejczycy + biali ”) prosił się wg niego o mocną korektę? Media nie poświęcają przecież zbyt wiele uwagi codziennym ofiarom mordów w Sudanie, zamachów w Afganistanie, Iraku, ofiar demonstracji w Syrii itp. Nikt zresztą tego od nich nie oczekuje, traktując to jako „oczywisty standard”.
Być może Moz celowo użył przesadnie mocnych środków wyczuwając pełną hipokryzji naturę mediów (i nas samych) - wiedząc, że inne po prostu nie działają?

Być może Morrissey próbował zadać pytanie o stosunek wobec postawy łączącej tolerancję cierpienia celowo zabijanych w „nieludzki” sposób zwierząt z z gwałtownym sprzeciwem wobec bezsensownej śmierci niewinnych nastolatków?

Jeśli tak, to w swoim szaleństwie poszedłby o krok dalej od kontrowersyjnych tez Noama Chomskiego. Jakiekolwiek sugerowanie, że „złudzenie etyczne” rozciągać mogłoby się na zwierzęta słusznie domagałoby się napiętnowania.
I poniżenia.

Traktowana en masse publiczność informacyjnego spektaklu dokonała (za pośrednictwem mediów) autorefleksji i samoponiżenia.
Pokusa uwielbienia Potwora, Zera-Bohatera wywołała natychmiastową reakcję w postaci samo ukarania.
Dialektyka w postaci autoagresji będącej sposobem auto-afirmacji?
Przemoc wobec siebie samego jako realizacja pełnej wolności?
Idiotyzm.

Tak na marginesie: "złudzenie etyczne" przypomniane przez Slavoja Zizka; "Przemoc. Sześć spojrzeń z ukosa".

Creative Commons License
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych 3.0 Polska.

1 komentarz:

  1. Anonimowy18/8/11

    świetne ujęcie tematu, mam podobne odczucia

    OdpowiedzUsuń

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: