Przebrnąłem przez opasłe tomisko A. Domosławskiego "Kapuściński non-fiction".
I sam już nie wiem czy warto było brnąć.
W końcu jednak zaczynam chyba rozumieć wzór wymyślony przez autora biografii: fiction + non fiction = non fiction.
Wzór jest niezwykle logiczny, to fakt.
Wcześniej, wolałem oczywiście „fiction”. Nawet czytając dobrą – jak mi się wówczas wydawało - książkę B. Nowackiej i Z. Ziątka „Ryszard Kapuściński. Biografia pisarza” umacniałem się w tworzonej i umacnianej na własny użytek „fiction”.
Artur Domosławski w sposób brutalny (fakty, jak widać zawsze muszą być brutalne) zburzył pomnik, przed którym latami składałem ofiarne wota. Cieszę się, że to zrobił. Teraz dostrzegam jak wielki błąd bałwochwalstwa popełniałem. Nie pisałem co prawda pochwalnym wierszyków sławiących owoce pracy Mistrza. Nie namawiałem innych do składania samokrytyki jeśli niedostatecznie cenili Jego twórczość. Jednak zawsze ufałem w podawaną przez Niego wersję wydarzeń i jego słowa. Wierzyłem w każdy wers, nawet gdy dobiegały mnie medialne słuchy, że to licentia poetica.
Oczyszczony skutecznie i wyleczony przytłaczającą faktografią z fałszywych wyobrażeń teraz już mogę cenić Go szczerze i w pełni świadom. Dziękuję serdecznie Panu Domosławskiemu, że z takim wdziękiem i delikatnością zajrzał do ubikacji, alkowy i teczek Ryszarda Kapuścińskiego.
Dziękuję, że w swojej ‘non-fikcyjnej’ pracy dyskretnie nie podał wielu nazwisk, chcąc pewnie zachować na przykład prywatność i intymność kochanek Kapuścińskiego. To niezwykle dżentelmeńska postawa poszukiwacza PRAWDY. Delikatność wybiórcza jednak, jak się zdaje.
Dziękuję, za psychologicznie prawdopodobny wywód na temat tego jak to młody reporter marzy o tym by zostać pisarzem, a spełniony już pisarz pragnąłby zostać myślicielem.
Jakież to ujmujące - potrafić tak głęboko wejrzeć w cudzą duszę!
Dziękuję, że autor ukazał mi zakompleksionego wiecznie chłopaczka z prowincji, który nie wie jak się zachować podczas odczytu z czytelnikami. To właśnie kompleksy sprawiły przecież, że musiał sobie dopisać legendę o długiej drodze jaką pokonał od pińskich pastwisk do.... No właśnie – jak delikatnie zauważa autor nie dostał przecież literackiego Nobla. A tak go pewnie pragnął i o niczym innym nie marzył.
Nie dziękuję bynajmniej za wątek biografii politycznej, ponieważ nigdy pewnie nie dane mi będzie zrozumieć (a co dopiero mówić o ocenie) wyborów moralnych, które wtedy podejmować musieli intelektualiści. I tak jest przecież wielu takich, którzy doskonale wiedzą co było słuszne, a co nie. A coraz większa ich ilość pojawia się wśród tych urodzonych już nie tylko w latach 60-tych, 70-tych ale nawet 80-tych i 90-tych. Oni wiedzą co jest dobre i z ich perspektywy ocena może być tylko jedna.
Biografia A. Domosławskiego to praca szydercza. Pomimo pozornej rzetelności (bardzo ciekawe są oryginalne PAP-powskie depesza) i raczej zbędnej objętości z każdej jej strony przebija intencja autora. Praca przypomina współczesne „sądy” wygłaszane przez co poniektórych naszych polityków, sądy w których twardymi dowodami mają być własne projekcje i mętne zaledwie poszlaki.
Taktyka podgryzania kostek, czyli próba tropienia Kapuścińskiego na nieścisłościach i „ubarwieniach” czy „konfabulacjach” przy budowaniu pozorów szacunku wobec niego czy pozornym zachowywaniu „obiektywności” jest po prostu śmieszna.
Autor zawzięcie próbuje dowodzić jak wiele się Kapuścińskiemu nie udało. Skąd my to znamy? Oczywiście z maniery przyjmowanej do ocen naszych sportowców. Kiedy jest złoty medal, są łzy w oczach, ściśnięte gardło i kwiaty. Kiedy jednak wynik jest nie taki jakiego MY oczekujemy (bo nie dostał Nobla...), następuje szukanie dziury w całym. Bo zawiedli nasze marzenie o Wielkości, która jest nam przecież dana.
Mam wrażenie, że cała książka to chaotyczne didaskalia. Przekonany też jestem, że powstała zbyt wcześnie, że napisana została w zbyt dużym pośpiechu. Idąc sposobem rozumowania autora: „Może na jakieś zamówienie?”. Kto wie?
Właściwie to było takie zamówienie: zamówienie publiczne. Każdy przecież musi być zlustrowany. Inna rzecz, że kwiaty na grobie Kapuścińskiego wciąż jeszcze pachną. Czy to nie najlepszy moment na ustanowienie „właściwej” optyki dla kolejnych – bardziej już chłodnych (także w ocenach) biografów?
Teza całej książki jest czytelna: Kapuściński był, jaki był bo całe życie się bał, że go zdemaskują jako byłego komunistę, a później TW. W tym sensie autor udowodnił swój wzór. Kapuściński jeszcze przed przyjściem na świat musiał wiedzieć o biografii, która zostanie spisana (był przecież reportem wysłanym przez Najwyższego Naczelnego do zdania relacji, z tego, co się tutaj dzieje).
Predestynowany do bycia figurą tragiczną musiał wypełnić swoją miarę. Od pierwszego oddechu do ostatniego tchnienia musiał też żyć tak by dopasować się do ram ciosanych żmudnie przez Pana Domosławskiego.
Taki Chrystus z duszą na ramieniu.
Po przeczytaniu tego wybitnego dzieła antybiograficznego – i zarazem lamentu nad ludzką niedoskonałością niedoszłego Noblisty - inaczej teraz patrzę na Kapuścińskiego.
Z jeszcze większym szacunkiem i sympatią.
W jego ciepłym uśmiechu zachowanym na zdjęciach nie dostrzegam też chęci zaczarowania świata i próby odwrócenia uwagi od błędów i wypaczeń własnej młodości ale rzadką dziś, prawdziwie dojrzałą mądrość.
Tak na marginesie: idąc po linii interpretacji autora biografii – może następne śledztwo dotyczyć powinno uśmiechu Jana Pawła II – był jeszcze bardziej życzliwy, cóż więc za demony mogły się za nim skrywać?
oj marek, czy ty naprawde musisz takie pierdy wypisywac!
OdpowiedzUsuńDrogi „Anonimowy”,
OdpowiedzUsuńponieważ niewiele osób zaszczyca mnie komentarzem, pochylę się nad zamieszczoną powyżej miniaturą.
Krótki tekst, a ileż tu mamy ciekawych informacji na temat Anonimowego.
1. Anonimowy zwraca się do mnie po imieniu – zatem zna mnie osobiście (lub udaje, że zna) i mógłby ten komentarz przesłać do mnie bezpośrednio lub po prostu powiedzieć przy okazji spotkania.
2. Anonimowego poruszył wpis – poczuł zażenowanie, lub rozdrażnienie. Nie pozostał jednak obojętny na jego treść.
3. Nie jestem Anonimowemu zupełnie obojętny – wyraża on nawet coś w rodzaju zatroskania (choć pobrzmiewa to nieco paternalistycznie – Anonimowy próbuje stworzyć wrażenie jakby pochylał się nade mną i wszystko wiedział lepiej)
4. Anonimowy to osoba urodzona 30- 50 lat temu. Skoro jednak używa określenia „pierd”, a nie „pierdoły” to przypuszczalnie 35-40 lat. Z drugiej strony Anonimowy próbuje ustawić się w pozycji bardziej doświadczonego życiowo, mądrzejszego, dojrzalszego (czyżby więc raczej 40-50 l?).
5. Anonimowy jest osobą, która nie ma zbyt wiele czasu – prawdopodobnie również jednostką przepracowaną lub żyjącą w ciągłym pośpiechu i stresie – nie używa pełnych zdań, polskich liter i myli znaki zapytania z wykrzyknikami (co bynajmniej nie wygląda na skrót myślowy czy niedbalstwo). Inna interpretacja: Anonimowy bardzo często używa nowych technologii komunikacyjnych (SMS, e-mail) wymuszających operowanie bardziej ergonomiczną (właściwie: wulgarną) odmianą słowa pisanego. Obie interpretacje są niesprzeczne.
6. Anonimowy nie jest czytelnikiem przypadkowym – albo czyta wszystkie wpisy, albo też regularnie tu zagląda (używa określenia „takie pierdy wypisywać” co zdaje się sugerować większą ich ilość oraz domniemanie kontynuacji).
7. Anonimowy traktuje moje teksty jako wyraz mało użytecznej autoekspresji (określenie „wypisywać”), co łącząc z emocjonalnym tonem komentarza, mogłoby świadczyć, że postrzega je jako rodzaj niedocenianej, ale jednak... sztuki! Z drugiej strony, Anonimowy może czytać wpisy nie dla przyjemności, ale na przykład z poczucia obowiązku – jak inaczej wytłumaczyć fakt, że przegląda je choć tego nie lubi?
Wniosek: Anonimowy to w sumie fajny człowiek w okolicach 40-ki, który ceni i śledzi moją radosną twórczość. Sam nie lubi pisać, ale czasami coś czyta. Raczej mieszkaniec miasta – najprawdopodobniej stołecznego (jeśli faktycznie znamy się nawet z widzenia), bardzo aktywny zawodowo. Płeć budzi wątpliwość, ale stawiałbym raczej na kobietę – te są bardziej troskliwe.
Dedukcja drogi Watsonie! Dedukcja!
Ponieważ jednak potrafiących czytać kobiet w okolicach 40-tki jest w Warszawie wiele, na tym zakończyć musimy niniejszą identyfikację.
Co prawda za Anonimowym mógłby się ukrywać równie dobrze siedmioletni chłopiec z Podlasia lub staruszka z Dublina ale tego się nie dowiemy dopóki bohater naszej micro-analizy nie zdecyduje się na coming out.
Odwagi!
No tak. Omal nie zapomniałem odpowiedzieć na pytanie-wykrzyknienie, ale powyższe jest chyba wyczerpującą odpowiedzią.
To jest silniejsze ode mnie.
Ad powyższe: moim zdaniem 'pierdy' oraz 'polszczyzna bezogonkowa' wskazują na kogoś poniżej 40-ki.
OdpowiedzUsuńPanie Marku BRAWO!!!!
OdpowiedzUsuń