Nikifor (podpisujący się również jako Netyfor), zwany Tryfonem czy Matejką z Krynicy był nieślubnym dzieckiem Rusinki - głuchoniemej żebraczki. Upośledzony od urodzenia, bełkocący we własnym języku, kaleki artysta nie od razu został doceniony nawet przez tych, którzy z jego niezwykłą sztuką obcowali nawet na co dzień. Dziś uważany jest za jednego z najbardziej oryginalnych polskich malarzy a jego genialne, malowane akwarelą na tekturkach i okładkach zeszytów obrazki podziwiane są w galeriach bynajmniej nie za sprawą egzotyki sztuki zwanej „naiwną”.
Dzisiejszym Nikifora w Krynicy zastąpiła kultura – ułomna, upośledzona, bełkocąca w sobie tylko zrozumiałym języku domagając się uwagi i wsparcia, spychana na margines „prawdziwego życia” i „niezwykle ważnych spraw”. Kultura stała się genialnym żebrakiem, kaleką, który stanowi osobliwe dziwowisko – można przy nim na chwilę przystanąć, popatrzeć, wrzucić grosz do kapelusza, ale na pewno nie należy traktować go poważnie. Czy tym razem żebrak zostanie „odkryty”, doceniony i uznany?
Pytanie powyższe, to osobista refleksja na koniec pierwszego dnia Forum Ekonomicznego w Krynicy. Pierwsze wrażenie dyletanta w tematach wielkiej polityki i wielkiej ekonomii może być mylne i mam nadzieję, że tak właśnie jest. Jeśli jednak nie jest to błędny ogląd sytuacji, to znaczy, że poza szalejącym wszędzie (poza „polską zieloną wyspą”) kryzysem ekonomicznym mamy do czynienia z kryzysem postawy humanistycznej. I to by oznaczało „bad news”.
Złych wiadomości pojawiało się zresztą znacznie więcej (choć może trudno je wartościować jako złe?). Minorowy ton dominował bowiem w głosach większości zaproszonych gości wystąpień i dyskusji, na które zdecydowałem dziś się udać.
Podczas moderowanego przez Witolda Orłowskiego spotkania „Twarde lądowanie. Europa Środkowo-Wschodnia wobec globalnego kryzysu” (goście: Ryszard Petru, Jan Krzysztof Bielecki) można się było dowiedzieć m. in. tego, że kryzys jest wciąż nie wykorzystaną szansą. Głównie zaś szansą na zmianę perspektywy i punktu widzenia – myślenia i podejmowania działań na podstawie wizji długookresowej a nie błyskawicznych wyników. Z szansy tej - okazuje się - nikt na razie nie chce korzystać i nic nie wskazuje na to aby miało się to zmienić w najbliższej przyszłości. Jak zauważył R. Petru: przez długi czas wygrywali ci, którzy ostro jechali po bandzie, a tracili bardziej ostrożni – im dłużej trwa taki stan, tym bardziej staje się wiarygodny. Przy okazji wyszło na jaw dlaczego Polska w pierwszym półroczu zanotowała dodatni wzrost gospodarczy i po raz n-ty zadziwiła świat. Jak się okazuje nie dlatego, że podjęte zostały jakieś przemyślane działania zapobiegawcze, czy wdrożono jakąś genialną strategię antykryzysową. Wygraliśmy z kryzysem (na razie) dzięki PRZYPADKOWI oraz SZCZĘŚCIU. Dokładnie tak twierdzą nasi eksperci od ekonomii i wszystko wskazuje na to że mają absolutną rację. Oto nie podejmowaliśmy żadnych działań (polski rząd), „przez przypadek” nie mieliśmy żadnej dominującej gałęzi przemysłowej, od której uzależniona byłaby nasza gospodarka (przypadkowo zastosowaliśmy zasady „zrównoważonego rozwoju”...) przez przypadek pewne procesy gospodarcze zachodzą u nas wolniej lub mniej intensywnie niż w gospodarkach zachodnich.
Tym razem przechytrzyliśmy los, a naszą strategią działania okazało się nie-działanie (Wejście Smoka i mądrości Bruce Lee zawsze cieszyły się u nas wielką estymą).
Kryzys jest doskonałą szansą, by zmienić perspektywę, punkt widzenia, stanowi również okazję do wprowadzenia zmian i reform uzdrawiających gospodarką. Mogłyby do nich należeć:
- zmniejszenie biurokratycznych barier dla przedsiębiorców,
- zmniejszenie stopnia korupcji,
- aktywne wspieranie przejawów przedsiębiorczości.
Zła wiadomość? Z tej szansy również nikt nie kwapi się skorzystać. Radykalne reformy administracji nie zostały podjęte praktycznie w żadnym z krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Tego rodzaju sposoby pobudzania gospodarki również u nas nie wydają się popularne.
Wątek ten pojawił się również na kolejnym spotkaniu – tym razem został poparty twardymi danymi, czyli raportem z badań „Doing Business 2010” przeprowadzonych na zlecenie Banku Światowego. Obecna na spotkaniu Henryka Bochniarz oraz Waldemar Pawlak (moderacja T. Laursen, pozostali goście: Neil Gregory – Bank Światowy, Paweł Lisicki – Rzeczpospolita, Sergio Rossi - prof. ekonomii) ze smutkiem musieli komentować fakt, że jako kraj, w którym żyje 1/4 ludności regionu Europy Środkowo Wschodniej i tworzy 1/3 PKB w regionie jesteśmy w prezentowanym rankingu na 72(!) miejscu pod względem łatwości prowadzenia biznesu. Niewiele też chyba uczyniliśmy, by wspiąć się choćby oczko wyżej. Jak zauważyła H. Bochniarz: jak słyszę o jednym okienku, to mnie zęby bolą! I nie miała na myśli okienka w przychodni dentystycznej, ale fakt, że nawet jeśli jest już jedno okienko, w którym hipotetycznie otworzyć można działalność gospodarczą, to i tak dojechać do niego nie można.
Najważniejsze bariery przedsiębiorczości, które wskazują w Polsce właściciele firm to nie brak jednego okienka, ale:
- pozapłacowe koszty pracy (w tym nietransparentne, ukryte w nich podatki)
- fatalne funkcjonowanie systemu prawnego (70% przedsiębiorców nie wierzy, że może wyegzekwować prawo z umów w polskim sądzie, poza tym możemy się ubiegać do wpis do księgi rekordów Guinessa jeśli chodzi o czas ściągania należności – 2 lata, błędy przedsiębiorców wynikające ze zmian w VAT i wiążące się z tym konsekwencje to kolejna zła wiadomość)
- infrastruktura (tu komentarzem był dojazd do samej Krynicy z Warszawy...)
- brak realnych ułatwień w dostępie do funduszy unijnych.
H. Bochniarz kończąc tą wyliczankę zauważyła też, że następna lista barier, w kolejnym badaniu będzie prawdopodobnie dużo grubsza...
Słuchając tych przerażających diagnoz i opinii na temat niewykorzystanych szans oraz nie dających się pokonać barier dla polskiej przedsiębiorczości można dojść do wniosku, że nie chodzi tu o żadne bezosobowe „zjawiska rynków finansowych”, „mechanizmy gospodarcze” czy inne abstrakty, ale o ludzi i wartości jakimi kierują się na co dzień w życiu. Kwestią okazuje się wrodzony nam indywidualizm i kreatywność zderzające się z brakiem kapitału społecznego czy podskórną nieufnością wobec sąsiada, władzy czy nawet ekonomistów. Jest więc to chyba kwestia kultury?
Kultura i kształtujące ją wartości będzie zatem rozwiązaniem! To tam biznes i politycy winni zwrócić swe zainteresowania i poszukiwać odpowiedzi na problemy gospodarcze! Pokrzepiony myślą, że udało mi się zlokalizować problem wertuję nerwowo program Forum. Jest! Spotkanie na temat „ „Kultura wobec żywiołów rynku – 20 lat po...”. Pędzę by zająć ostatnie miejsce choćby stojące, przekonany, że wszyscy uczestnicy forum właśnie tam kierują swoje kroki. To przecież tam będzie można posłuchać dyskusji na temat: czy żywioły rynku niszczą kulturę, czy kultura oswaja te żywioły? W jaki sposób kultura może być katalizatorem przemian gospodarczych i rozwoju (w końcu rozwój stanowi istotę kultury)?
W spotkaniu prowadzonym przez Jacka Purchla (Międzynarodowe Centrum Kultury) udział biorą Magdalena Vasaryova (deputowana zgromadzenia Narodowej Republiki Słowackiej), Erhard Busek (Forum Alpbach), Aleksander Fomenko (Uniwersytet Handlowo-Ekonomiczny, Rosja). Spotkanie okazuje się pasjonująca i niezwykle merytoryczną debatą na temat mecenatu kulturowego państwa, jego roli i funkcji pro-kulturowych czy relacji wobec twórców i artystów. Spotkanie zostaje jednak przez organizatorów skrócone o pół godziny pomimo żywych dyskusji oraz pytań i komentarzy. Być może dlatego, że na spotkanie z krynickich deptaków, kafejek i pijalni wód zamienionych w centra konferencyjne ściągnęło tłumnie s i e d e m osób plus tłumacze!!!
(do samego spotkania na pewno kiedyś jeszcze powrócę)
Lekkie przygnębienie i absmak pozostaje. Przygnębienie narasta, kiedy słuchając kolejnej dyskusji w Krakowskiej Strefie VIP (najbardziej oryginalnie zaaranżowane miejsce na całym Forum) po raz kolejny dowiedzieć się mogę, że choć świetnie radzimy sobie z kreowaniem wielu marek lokalnych, a Polacy są do nich przywiązani nawet na emigracji, to wciąż nie potrafimy skutecznie wypromować jednej marki najważniejszej – Polski. W spotkaniu prowadzonym przez dziennikarza Marka Skałę udział bierze Monika Piątkowska (Dyr. wydziału strategii Krakowa), Krzysztof Pawiński (prezes Maspexu), Jacek Sadowski (agencja Demo Effective Launching), Janusz Gładyszewski (prezes Polmosu Lublin) oraz Christian Kaczmarek (prezes Bakomy) i jako aktywny słuchacz Grzegorz Kiszluk (Brief).
Wszyscy zgodni są co do jednego: budowanie marek to przede wszystkim dbałość o jakość, potrzebny na to czas oraz zdobywane w miarę jego upływu zaufanie. Zgodni są także co do tego, że brak nam sztandarowych marek i produktów, a podkreślanie „polskości” nie wnosi na razie żadnej „wartości dodanej” do niczego poza niemarkową kiełbasą.
Spotkanie kończy się więc kolejną złą wiadomością. Krakowska Strefa VIP pustoszeje, choć właśnie rozpoczyna się tu kolejne spotkanie, które zapowiada się niezwykle interesująco: „Stanisław Vincenz – pisarz uniwersalnego dialogu”. Przecież dokładnie o taką inspirację chodzi! Myśl Vincenza jednego z prekursorów ideologii zjednoczonej Europy, pisarza, filozofa dla którego najważniejszą wartością był szacunek dla innych i dialog może być metaforyczną odpowiedzią na problemy współczesnej gospodarki i polskich barier przedsiębiorczości. Spotkanie prowadzi pasjonat – Jan Pieszczachowicz, autor krytycznej biografii pisarza. W spotkaniu biorą też udział Bronisław Maj (poeta, tłumacz) oraz Barbara Turlejska (Wydział Kultury i Dziedzictwa m. Kraków). J. Pieszczachowicz w sposób barwny i intrygujący wskazuje na aktualność nastawionej na tolerancję, wzajemny szacunek i zaciekawienie innym postawy Vincenza. Sugeruje również jej wyższość nad obecną dziś w dyskursie publicznym postawą historiografii odwetowej. Homerycki ideał świata, w którym każdy jest pożądanym gościem jakiego pragnął Vincenz został jednak zagubiony. Choć na pewno ważnymi gośćmi czują się słuchacze dyskusji. Jest ich oczywiście s i e d m i u i można odnieść przykre wrażenie, że zdecydowana większość tej siódemki znalazła się tu jedynie dlatego, że Karków serwuje w swoim namiocie darmowe drinki. Rozmowy toczone półgłosem przy wznoszeniu toastów i ostentacyjne gadanie przez komórki skutecznie zagłuszają opowieść o piewcy „małych ojczyzn”, który nawet w Krakowie, gdzie spoczęły jego prochy nie doczekał się nazwanej swym nazwiskiem ulicy...
Nikifor namalował więc kolejny autoportret. To ikona. Oglądając ją należy podnosić głowę w górę a następnie kornie opuszczać. Barwy są żywe, zdecydowane, oddzielone czarną kreską. Nikifor jest na autoportrecie ubrany elegancko i schludnie – takim chciałby się widzieć i takim chciałby aby widzieli go inni. Kulfony podpisu stanowią element kompozycji. Ktoś wrzuca 50 groszy do kapelusza, ktoś inny poszturchuje złośliwie chromego żebraka.
Siedmiu gapiów przystaje i gapi się chwilę dłużej.
Nikt dziś niczego nie kupił.
Tak na marginesie: zielonych krawatów – symbolu nadziei i równowagi Nikifor nie zauważyłby dziś w Krynicy zbyt wielu. Dominuje krwawa czerwień – ostra jazda po bandzie - jak mawiają eksperci...
Ciekawe przemyślenia z Forum.
OdpowiedzUsuńW pełni podzielam Twoją konkluzję dotyczącą kultury i jej wpływu na sferę społeczną, polityczną, a nawet gospodarczą. Jej kiepska kondycja na pewno jest (przynajmniej częściowo) powodem zaniechań i stagnacji w wielu dziedzinach naszego życia.
Nie jest niestety konkluzja niosąca choćby cień optymizmu :(. Kultura w tym ujęciu jest bowiem wartością, której nie można się nauczyć w trybie przyśpieszonym czy też kupić ją za nawet jakiś procent PKB.
Historycznie mamy tutaj niestety sporą zaległość, której nadrobienie zajmie pokolenie(a).
Żeby było jeszcze trudniej, mamy aktualnie czas, kiedy żywioły rynku (jak je ładnie nazwałeś)psują kulturę i spychają ją na plan dalszy. Wg. mnie jest to niestety trend, który będzie się pogłębiał, a co za tym idzie, motywacja do nadrabiania zaległości może być coraz mniejsza.
Szczególnie boli brak reformy administracji, dzięki której stosunkowo niewielkim nakładem środków można by uwolnić energię, marnowana w wyniku urzędniczych przerostów zatrudnienia i biurokracji będącej państwem w państwie. Niestety zastanawiam się czy jakikolwiek polski rząd jest w stanie ponieść polityczną odpowiedzialność takiego ruchu?
OdpowiedzUsuńObecny podejmuje nieśmiałe kroki, ale istnieje teoria, że reforma administracji możliwa jest tylko w ciągu kilku pierwszych miesięcy funkcjonowania każdego gabinetu. Później ugrupowanie sprawujące władze „obrasta w tłuszcz” jakim są stanowiska w administracji obsadzone swoimi, a tych nikt nie odważy się redukować z obawy przed gniewem partyjnych dołów.