czwartek, 10 września 2009

Czekając na herezję, czyli Forum Ekonomiczne w Krynicy. Dzień drugi.

Muzeum Nikifora znajduje się kilkadziesiąt metrów od strefy najważniejszych debat ekonomiczno-politycznych. Forum przyciągnęło międzynarodowy tłum uczestników, jednak muzeum (na szczęście) świeci pustkami. Można więc bez pośpiechu i w ciszy podziwiać szkice, akwarele i rysunki miejscowego Matejki.

Nikifor pojawił się dziś na Forum. Jego duch został przywołany przez ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego moderującego dyskusję na temat: „Różnorodność religijna bogactwem kulturowym czy przyczyną niezgodności politycznych”. W panelu brali udział: Gejdar Dżemal (Islamski Komitet Rosji), Alexander Gisser (Machon Steinsaltz, Izrael), Wolodymyr Jaworiwskyj (Najwyższa Rada Ukrainy), Filip Jury Riabych (Departament Cerkiewnych Stosunków Zagranicznych, Patriarchat Moskiewski), Aurel Vainer (Izba Deputowanych, Rumunia) oraz Liviu Beris (Stowarzyszenie Rumuńskich Żydów Ofiar Holocaustu, Rumunia).

Nikifor przywołany został jako figura ilustrująca nie tylko ważne dla głowy Fundacji im. Brata Alberta kwestie związane z wykluczeniem osób upośledzonych, ale też symbol problematyki różnorodności kulturowej i religijnej. Przy okazji Ks. Isakowicz-Zaleski przypomniał, że sama Krynica jest wciąż miejscem takiej różnorodności – znajduje się tu cerkiew prawosławna, cerkiew greckokatolicka, kościoły katolickie oraz dwa zbory protestanckie. Zaznaczył, również że jemu samemu - jako Polakowi - Ormianinowi, księdzu dwu obrządków (katolicki i ormiański) tematyka jest osobiście bardzo bliska.

Pytając: „skąd tyle zła pojawiło się na świecie w XX wieku i co zrobić by XXI wiek nie powtórzył takich błędów,” prowadzący przypomniał jednocześnie o pierwszym ludobójstwie poprzedniego stulecia – wymordowaniu 1,5 mln Ormian w Turcji (1915-1917). Przypomniał też słowa Hitlera wypowiedziane w sierpniu 1939 roku przy okazji przyzwolenia wydanego dla wojny totalnej (czyli takiej, podczas której żołnierze mogą bezkarnie wszystko niszczyć, mordować gwałcić kobiety i zabijać dzieci). Słowa te brzmiały mniej więcej tak: możecie to wszystko robić, bo któż dziś pamięta o Ormianach?
Otwarte pozostało pytanie na ile przemilczenie zła, brak protestu, cicha akceptacja przyczynia się do kolejnych zbrodni, a na ile samo w sobie jest zbrodnią?



Kolejne wystąpienia panelistów zdawały się być ciągiem pytań bez odpowiedzi. Można było odnieść wrażenie, że cyniczny wobec wiary skrajny liberalizm, źle pojmowany sekularyzm czy bezbożność dwóch największych totalitaryzmów XX wieku to jedynie przejawy tego zła, a na pewno nie jego najważniejsze przyczyny.

Wciąż także przewijała się kwestia tolerancji, szacunku dla innych, waga próby ich rozumienia jako podstawowego warunku - jeśli już nie miłości bliźniego, to choćby pokojowego z nim współistnienia. Życie w różnorodności jest jak najbardziej możliwe nawet dla najbardziej konserwatywnych religii, jeśli jego zasady opierają się na takiej relacji z drugim człowiekiem, która zawarta jest w dekalogowym „nie zabijaj” – lub szerzej: „nie czyń zła”.
Przywoływane były słowa Jana Pawła II na temat solidarności, która może być ważniejsza od „tolerowania” (łaciński źródłosłów i jego znaczenie wskazuje na nieco podejrzaną postawę skrywaną za tym pięknym pojęciem...). Szukanie tego, co wspólne w tym co różnorodne okazuje się chyba jednak znacznie trudniejsze od możliwości „zniesienia” faktu, że „inne” jest właśnie „różne”, a nie „takie samo”.
„To nie religie zabijały religie” podkreślał Ks. Isakowicz-Zaleski przywołując konflikty i wojny – także te współczesne, w których wyznawcy jednej z religii ginęli z ręki tych, których pojmowanie Boga znacznie się różni. Brzmiało to trochę jak usprawiedliwianie religii, a proponowana przez dysputujących definicja samego pojęcia „religia” sprawiała wrażenie takiej, która wyklucza i wartościuje pewne systemy nie mieszczące się w monistycznym światopoglądzie (czy i tym razem etymologia przesądza o znaczeniu?).

Może zabrakło na sali (właściwie w namiocie...) przedstawicieli hinduizmu, buddyzmu, konfucjanizmu, taoizmu oraz przedstawicieli innych światopoglądów, którzy proponują własne rozumienie duchowości, wierzeń i praktyk oraz ich roli w życiu człowieka?

Czy nie jest niepokojące (dla kolejnego wieku), kiedy o problemach „różnorodności religijnej” rozmawiają ze sobą przedstawiciele judaizmu, islamu i chrześcijaństwa – religii, które mają ze sobą tak wiele wspólnego?

Na pytanie skąd tyle zła, na pewno inną odpowiedź daliby gnostycy – w panelu nie pojawili się jednak żadni heretycy, którzy ośmieliliby się zaproponować najprostszą dla nich odpowiedź w rodzaju: „ponieważ stworzył je Bóg” albo: „ponieważ poza Bogiem Dobrym jest również też Zły – wciąż muszą ze sobą walczyć”, czy też: „ ponieważ pierwszy Bóg – ten właściwy stworzył mniej doskonałego od siebie Demiurga, który stworzył świat, a ten wymknął się spod jego kontroli” itd. itp. – wyobraźnia gnostycka w próbach tłumaczenia zła radziła sobie zazwyczaj świetnie.



Liviu Beris zaproponował panteistyczną moim zdaniem wizję świata, w którym Bóg tworzy różnorodność ponieważ po prostu ją uwielbia. Każdy przejaw życia, boże stworzenie to przecież ucieleśnienie różnorodności. Różnorodność (głównie religijną) wychwalał również Aurel Vainer – lecz wciąż można było odnieść wrażenie, że jest to różnorodność w sposobach adoracji tego samego Boga – pozostają jedynie dylematy w rodzaju: deizm, teizm, czy panteizm, a może panenteizm? Jedynie kwestia utożsamienia Stwórcy i jego dzieła pozostaje wówczas przedmiotem tak otwartego na różnorodność dialogu i szacunku.

Pewnie niepotrzebnie się niepokoję i popadam w wiodący na manowce cynizm. Jednak podobnie jak pierwszego dnia Forum, również dziś zabrakło mi na nim głosów prawdziwie heretyckich. Nie dlatego, że chciałby popatrzeć na płonące na krynickim deptaku stosy, ale po to by usłyszeć i przekonać się, że dogmaty wciąż (?) mogą być kwestionowane bez tego rodzaju przykrych konsekwencji.

Odnoszę wrażenie, że rządzi tu jedynie gospodarczo-polityczny „monizm”.
I pewnie dlatego wciąż nic się nie dzieje.
Nuda, Panie.

Tak na marginesie: debata „Od marki do pasji – strategie w czasie kryzysu”, w której wziąłem dziś udział (tym razem jako panelista, a nie słuchacz) po raz kolejny utwierdziła mnie w przekonaniu, że marnie się mamy z marką „Polska”. Bardzo dziękuję za zaproszenie moderującej debatę Monice Piątkowskiej (Dyr. Strategii UM Kraków), a także panelistom - Christianowi Kaczmarkowi (Prezes Bakoma), Janowi Wiktorowi (Uniwersytet Ekonomiczny, Kraków), Grzegorzowi Kiszlukowi (Brief) oraz Simonowi Anholtowi za to, że miałem okazję wziąć udział w tej dyskusji.
Nie zdążyłem zapytać Simona Anholta, po jego indywidualnym wystąpieniu („Od tożsamości do rzeczywistości. Jak kreować wizerunek i reputację państw, miast i regionów by uczynić je dumnymi i pewnymi siebie?”) jakiego jest wyznania. Pytanie to byłoby też pewnie nie na miejscu. Z jego postawy wnoszę jednak, że reprezentuje on bardzo nam obcą mentalnie kulturę ewangelicką, na pewno protestancką. Ostre zwrócenie, rozgadanemu w najlepsze audytorium, uwagi, że właśnie wykonuje swoją pracę i nie jest nią „zabawianie publiki w nocnym klubie” okazało się skuteczne. I wszystko wskazuje na to że nie przemawiała przez niego ‘auri sacra fames’, choć być może równie w istocie przyziemna sumienność. Można by ją za Weberem nazwać „traktowaniem swego zawodu jako powołanie”.
Może więc jednak widziałem dziś jednego heretyka?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: