czwartek, 13 listopada 2008

Raków, Sarmackie Ateny – czyli o nowym i chlubnym miejsc marek budowaniu

Marszałek Piłsudski Józef zafundował nam możliwość wydłużenia sobie kolejnego weekendu. Przejęci tym faktem radosnym, jak i płomiennymi słowy Obecnego Prezydenta naszego na temat obowiązku patriotyzmu postanowiliśmy spłacić dług Ojczyźnie i wolne dni spędzić na historycznych szlakach wijących się w zagmatwanej historii Rzeczy Pospolitej naszej (n-tej).

Program Trzeci Polskiego Radia zasilany abonamentowym paliwem gra muzyką polską (niezgorszą) sławiącą ponad-dziejową Sarmację. Słuchacze przesyłają e-maile na temat ukochanych miejsc na okrojonej okrutnie mapie naszej jakże dziś skromnej. Zasłuchani w słowa Marka Grechuty, Maryli Rodowicz, Ewy Demarczyk i Czesława (tego nowego) tudzież strofy „Pierwszej Brygady” suniemy po drogach polskich naszych zdobnych kapliczką i krzyżem – dziś nie tyle powstańców, co drogowych idiotów i ich ofiar neszczęsnych. Podskakując raźnie na koleinach i wybojach naszych jakże przecudnych i niepowtarzalnych, ciągniemy na południe do Kielc by zobaczyć wyjazd ułanów, chłopców malo wanych i lance ich w niebo sterczące zadziornie.

Złota Polska Jesień uwieczniona słusznie w nazwie jednego z funduszy emerytalnych patriotycznie sypie kolorowym listowiem pod koła auta naszego obcej co prawda produkcji, lecz zdobnego polską sztuką oponiarską. Tankujemy na Vitających nas i Bliskich sercu naszemu stacjach, których jakości strzeże Orzeł biały. Kolekcjonujemy przy okazji drogocenne punkty dysputację prowadząc na temat prawa Mikołaja naszego drogiego Kopernika: o tym jak złe punkty wypierają dobre (nagrody w katalogach wydają się coraz lichsze).

Drzewa przydrożne kiwają do nas jakże modnie ostatnio przyciętymi kikutami konarów swych pradawnych, a muchy toczone krwią bydląt rodzimych naszych rozmazują się malowniczo na szybie przedniej specjalnie dla nich lekko podgrzewanej.

Wiejscy cykliści w walonkach i beretach z tradycyjną antenką (CB radio?) wykonują przed nami darmowe kaskaderskie popisy i ewolucyje. Ponieważ nabywamy mapę „Szlakiem Polskich Autoradarów” z daleka szczerzymy zęby w uśmiechu do ich połyskujących puszek, a w szkiełkach ich odbijają się jedynie jesiennego słońca refleksy (same aparaty są ponoć wyjmowane, bo je źli – pewnie obcy – ludzie nocą kradną).

Kierowcy jadący z naprzeciw migają do nas w staropolskim geście pozdrowienia wędrownego długimi pasmami świateł, i przy przepisowej prędkości kłaniamy się Stróżom Porządku Naszego, a ci śmieją się do nas serdecznie witając nas gościnnie w granicach zabudowanego już terenu mijanych Ojczyzn Małych.

Odurzeni klimatem i zapachem jakości polskich hoteli naszych zasypiamy pod ich nadmierną gwiazd ilością, a serca nasze przepełnia coraz większe uniesienie i duma. W przydrożnych zajazdach raczymy się tradycyjnie podawaną „parzoną” z rąk do rąk klucze sobie przekazując do barwnych i zdobnych toalet naszych płatnych.

Przepełnieni patriotycznym zachwytem, o misji swej jednak pamiętając plan nasz spontanicznie zmieniamy. Cóż tam Kielce, mekka estetów awanturników! Kielce nie zając – pojedźmy do Rakowa!

Jeśli już wspominać dzieje historii tolerancji naszej polskiej, otwartości i myśli na miarę renesansowej Unii ówczesnej Europy – do Rakowa jedźmy, tam gdzie Bracia Polscy zamieszkiwali, gdzie księgotłok (jak na drukarza dawniej mawiano) myśl ariańską w papier marny wciskał nieśmiertelną czyniąc! Gdzie drewniany miecz odważny szlachcic polski nosił na znak pacyfistycznych skłonności nabytych (i niechęci do oddawanej kościołowi dziesięciny)!
Do Rakowa, Sarmackimi Atenami ochrzczonego, gdzie myśl socynian (nurzańcami pieszczotliwie przez rodaków zwanymi) także już polskimi słowy wyrażona kwitła, co dyferencję, jak mawiano, znaczną wobec łaciny czyniło.

Ewa Demarczyk nadal zachęca by wpaść na dzień do Tomaszowa, my jednak już wiemy – wpadniemy dziś do Rakowa!

Przez chwilę ogarnia nas lekka panika, że zbłądziliśmy, okazuje się jednak, że to tylko jakiś wesołek dopisał sprajem „K” przed nazwą miejscowości, do której wjeżdżamy.

Tablica piękna stalowa, szlachetną rdzą pokryta wita nas na rakowskim rynku. O 25- leciu PRL-u i lokacji miasta czytamy na niej w ciszy jesiennego poranka. Fortuna zmienna odebrała miejskie przywileje, lecz z pamięci ludzkiej nic wydrzeć nie zdoła.


Papierniczy sklep - mini księgarnie w kredki, plastelinę, Da Vinci Kod i Pottera Harrego suto zaopatrzoną odwiedzamy i wchodzimy w posiadanie rozdawanej tłumom turystów (dziś nie dopisali…) fachowo złożonej ulotki Gminy Raków, która zaprasza. Z ulotki dowiadujemy się, że Raków założono w 1567, a nie jak głosi tablica w 1569, ale mniejsza o szczegóły. Ważne, że ćwierćwiecze PRL pięknie się drzewiej zbiegało z czterema długimi miasta wiekami.


Nazwa wsi (a dawniej miasta) historię swą romantyczną odkrywa i poryw serca kasztelana żarnowskiego Jana Sienieńskiego przywołuje, który na cześć małżonki swej Jadwigi Gnoińskiej z domu, rakiem czerwonym się pieczętującej miasteczko w eko-agro-turystycznym duchu pięknie przezywa.

Oglądamy zabytkowy szyld cechowy sukienników zamorskich odzieniem cudzoziemskim, – jak nazwa wskazuje – handlujących, a za nami urokliwymi rakowskimi uliczkami gęsi polskie tłuste i białe ciągną sznurem.

Kościół pod wezwaniem Trójcy Świętej na zaprzeczających tejże Trójcy dogmatowi ruinach antytrynitarzy zboru postawion podziwiamy. Powiew historycznej tolerancji religijnej i społecznej odnowy popycha nas z lekka w objęcia „Arianki”, baru staropolskiego, w którym piwsko jak drzewiej zacne nalewają. Barmanka o starożytne ariańskie ślady pytać doradza w bibliotece – „Domu Wójta” zborze pradawnym, jakowoż ona sama do pracy jedynie tu dojeżdża.


Idziemy zatem do biblioteki zakosztować powietrza socyniańskiej herezji i (co na jaw później wychodzi) by jak zwyczaj dzisiejszy nakazuje przywieźć z weekendu wspomnienia ekstremalnych przeżyć i adrenaliny nagłego uderzenia.


Pierwej jednak decyzja zapada by słynną Rakowską Regionalną Izbę Pamięci odwiedzić, gdzie nie tylko ducha dawnego, ale i pamiątek o życiu doczesnym Braci Polskich zgromadzono nader wiele.

Izba jednak nie tylko zamknięta, ale i świeżutko zlikwidowana być się okazuje. Ludzie pytani o izbę na ulicy odsyłają nas do różnych ważnych osób w duchu jednak ustawy o ochronie danych osobowych. W końcu jegomość pewien stateczny podsumowuje: „To jest panie, jak u Reja, rozmowa między Panem, Wójtem, a Plebanem”.

Dzień już krótki jesienny umyka i za dwa pacierze zmierzchać będzie, czasu więc na odszukiwanie miejscowego Pana, Wójta i Plebana nie mamy. Może oni wyjaśnić by zdołali, gdzie podziała się Izba Pamięci?

Smętnie siedzimy przy rynku w Kielcach następnego przedpołudnia i patrzymy na wyprostowane sylwetki chłopców naszych dzielnych w rogatywkach jadących i lance do nieba wznoszących zasłuchani jak o rozmarynie i bagnecie kłującym rzewnie śpiewają.


Na stoliku kawiarenki Bliklego leży przed nami zdobyty w trudzie wielkim archiwalny numer miesięcznika bezpłatnego „Przegląd Rakowski” wydawanego przez Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Rakowskiej. Pijemy kawę, co smakuje jak przed wojną (kiedy wszystko ponoć lepiej smakowało), a tytuł i obraz na okładce: „Nowe Oblicze Matki Boskiej Rakowskiej” i dalej podtytuły pięknie przedłożone: „Tolerancja”, „Cuda Miłości”, „Polska małych ojczyzn” refleksję naszą patriotyczną niezmiernie wciąż pobudzają.

Tak na marginesie: jeśli ktoś, tak jak my nie zdążył w Rakowskiej Izbie Pamięci zagościć, to jest jeszcze szansa odwiedzić ją pod adresem www.izba.rakow.pl . Arianie zostali z Polski wygnani lecz udało im się pozostawić po sobie wiele śladów - choć dostęp do Internetu był w owych dziwnych czasach dużo trudniejszy niż dziś (co w Polsce stało się tradycją).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: