niedziela, 18 kwietnia 2010

Jedność uczuć?

Podczas przemówienia wygłoszonego w londyńskim ratuszu 9 listopada 1914 Winston Churchill sugerując rodakom, że interesy powinny toczyć się tak, jakby nie było wojny użył określenia „business as usual”. Fraza ta powróciła w latach 40-tych, kiedy londyńscy sklepikarze umieszczali ją na murach sklepików bombardowanych przez niemieckie naloty. Słowa te dodawały otuchy i były swoistym przesłaniem kierowanym do wroga. W lipcu 2005 roku, kiedy terroryści dokonali zamachu w londyńskim metrze, jedną z pierwszych reakcji brytyjskich mediów było przypomnienie słów Churchilla.

W sobotę, 10 kwietnia nie włączyłem rano radia – spieszyłem na zajęcia z małą grupą młodych pasjonatów – liderów, których zadaniem jest prowadzenie warsztatów parlamentarnych w ramach inicjatywy „Młodzi w demokracji”. Mieliśmy rozmawiać o strategii marki i roli komunikacji w umacnianiu demokracji. Zajęcia miały się rozpocząć o 10.00, ale zanim wszyscy uczestnicy przybyli na miejsce pojawiła się informacja o katastrofie w Smoleńsku.

Rozdzwoniły się komórki i rozpoczęły pierwsze gorączkowe pytania i dyskusje: czy to może być prawda?, jak to się mogło w ogóle wydarzyć?, czy ktoś ocalał? Szok, niedowierzanie, zamieszanie. Zdawałem sobie sprawę, że prowadzenie zajęć w takich warunkach jest praktycznie niemożliwe. Pomimo tego poprosiłem by przez najbliższe dwie godziny spróbować się skupić na zadaniu, które mamy do wykonania przywołując churchillowskie motto. Uczestnicy błyskawicznie się zmobilizowali i doskonale poradzili sobie z przygotowanym ćwiczeniem. Po zakończeniu zajęć wszyscy rzuciliśmy się do telefonów by pozyskać najświeższe informacje.

Następnego dnia, w niedzielę musieliśmy wspólnie z żoną pojechać na Lubelszczyznę. Kiedy punktualnie o godzinie 12.00 znajdowaliśmy się na drodze przed Garwolinem wraz z innymi samochodami zjechaliśmy na pobocze i przez dwie minuty staliśmy w zupełnej ciszy. Ruch zamarł. Wszyscy wtedy odczuwali chyba to samo: jedność wobec rozmiaru trudnej do pojęcia tragedii.

Każdego kolejnego dnia w drodze do pracy włączając radio słyszałem muzykę poważną, głosy wyważonych komentarzy i kolejne związane z katastrofą doniesienia. Przeglądałem zamienione w długie nekrologii dzienniki i specjalne dodatki poświęcone ofiarom wypadku. Większość rozmów prowadzonych z każdą niemal osobą rozpoczynała się lub kończyła nawiązaniem do tego, co się wydarzyło. Panowała jedność.

Dziś, w ostatnim dniu narodowej żałoby, kiedy prezydencka para spoczęła już w krypcie na Wawelu zastanowić się można ile z tej jedności pozostanie i na jak długo.

Z biegiem czasu, każdego dnia pojawiało się wiele rys na kruchej powierzchni naszej polskiej jedności. Z początku każdy je ignorował lub taktownie próbował przemilczać. Pęknięcia były też szybko zalepiane, a winni ich pojawianiu się zostawali szybko przywoływani do samo-ustanowionego porządku. Różnice jednak zupełnie nie znikły, stały się tylko – przynajmniej czasowo - nieco bardziej subtelne.

W trudnej roli znalazły się wszystkie media. Dziennikarze wyrażający osobiste emocje i uczucia (lub też próbujący je wyrażać w imieniu innych) krytykowani byli przez tych, którzy uważali, że etos dziennikarskiego obowiązku nakazuje relacjonować i analizować powstrzymując prywatne łzy. Zmienione ramówki i formuły wydań spotkały się ze wspólną wolą reklamodawców by powstrzymać się od emisji niemal wszystkich reklam. Zaplanowane wcześniej kampanie zawieszono, przesunięto w czasie lub wręcz zupełnie z nich zrezygnowano. Zasilane na co dzień reklamowym paliwem media przygasły i przycichły odcięte na własne życzenie od zastrzyku skomercjalizowanej energii. Równocześnie powstało coś w rodzaju informacyjnej czarnej dziury, która - tak jak jej kosmiczny odpowiednik - pochłaniała wszystkie informacje ze świata, wokół której znikały one zupełnie w przestrzeni zakrzywionej centralnym zainteresowaniem narodową tragedią.

Skupienie uwagi na jednym temacie, sprawiło, że dzięki wielkiej medialnej soczewce rysy i pęknięcia stawały się coraz lepiej widoczne, a poprzez szczeliny coraz łatwiej dostrzegalne stawały się nie tylko różnice, ale również odgórną chęć ich rugowania.

Coraz silniej walczyły ze sobą dwie sprzeczne tendencje: potrzeba symbolicznej manifestacji jedności napotykała potrzebę zachowania własnej suwerenności w intymnym przeżywaniu tego, co się wydarzyło. Najlepiej chyba wyraziła to profesor filozofii Jadwiga Mizińska w swojej refleksji na temat katastrofy z 10 kwietnia:

„Da się z tych opisów wyprowadzić pewną ogólniejszą regułę. Otóż jest nią odgórne organizowanie emocji. Jak gdyby nie dowierzając, że nawet dorosłe i dojrzałe osoby zdobędą się – każdy na swoją własną – autentyczną reakcję, różne instytucje, a w ich imieniu mass media, proponują, a nierzadko wręcz narzucają zarówno sposób przyjmowania do wiadomości i przechodzenia żałoby, jak również – jej celebrowania (...) Jest to szczególnie ewidentne w społeczeństwie masowym. Wszak warunkiem uczestnictwa w masie na równych prawach z innymi jej atomami, jest maksymalne podobieństwo do pozostałych.
(...) Rozumiejąc potrzebę pospiesznego odgórnego organizowania masowych emocji (choćby po to, by zapanować nad potencjalnym chaosem), zarazem dobrze jest zdać sobie sprawę, że jest to jedynie ich chwilowe rozładowanie”.

Dziś kończy się tydzień narodowej żałoby i jutro, czy tego chcemy, czy nie, rozpocząć się musi „business as usual”.

Jakie media przywitają nas jutrzejszego ranka?

Tak na marginesie: pełny tekst prof. Mizińskiej pt. "Pomilczeć nad katastrofą" znajduje się na stronie Fundacji Homo Inquietus.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kontakt: STANISZEWSKIkropkaMmałpaDŻIMEILkropkaKOM

Poprzednie wpisy: