Gospodarką wg ekonomisty Roberta Shillera rządzą emocje, owcze pędy, a nie jak chcieliby neoliberałowie popędy racjonalne. A przecież racjonalność i racjonalną celowość chcielibyśmy postrzegać jako zasady rządzące naszym życiem nie tylko w gospodarce, ale w każdej niemal dziedzinie. Wiele jednak wskazuje na to, że instynkty, emocje i uczucia stanowią główny motor naszych działań, a mit „racjonalnego” społeczeństwa dawno już powinien trafić do lamusa.
Opisując mechanizm baniek spekulacyjnych Shiller (i G. Akerlof) wskazują na czynnik kluczowy pojawiających się cyklicznie „szaleństw” i „wariactw” rynkowych, które kończyć się mogą kryzysami, Czynnikiem tym jest siła legendy towarzyszącej każdej bańce [1]. Oto przekonująca legenda, odpowiednio wiarygodne „story”, jest w stanie wspomóc szybkie pompowanie każdej bańki zamieniając prędzej czy później liczne oczekiwania w jeden wielki bubel.
Wiedza chaotyczna to wiedza ulotna, najlepiej przyswajamy informacje, które z czymś nam się kojarzą, pasują do posiadanej już wiedzy. Znany jest efekt zakotwiczenia (czy dostosowania), który polega na tym, że prędzej wychwycimy i przyjmiemy do wiadomości informację zgodną z naszym wyobrażeniem o stanie rzeczy, niż taką, która nie pasuje do naszej wizji świata i w żaden sposób nie zamierza wizji tej potwierdzić. Szukamy zatem „znaków” potwierdzających nasze rozumienie świata i nawet zdarzenia czysto przypadkowe tłumaczymy za pomocą „wyjaśniających’ reguł.
Mit, legenda, wielka opowieść to najprostszy sposób tłumaczenia świata – każde zdarzenie szybko znajdzie w nim swoje miejsce, a my łudzimy się, że przynajmniej pod tym względem „panujemy” nad rzeczywistością. Są to jednocześnie największe i najbardziej naiwne złudzenia, którym lubimy ulegać.
Tulipanowa gorączka w Holandii (1637) podczas której za jedną cebulkę płacono w pewnym momencie 5,5 tys guldenów (czyli tyle, ile przeciętny pracownik przy średnich dochodach mógł zarobić w... 35 lat) niewiele się różniła od legendy taniego domu dla każdego Amerykanina, która to legenda jak wiemy zakończyła się obecnym kryzysem światowej gospodarki.
Nasza wrodzona ostrożność i nieufność (cecha gatunkowo niezbędna dla przetrwania) zostaje uśpiona, kiedy ktoś nam do ucha mruczy „Wielką Opowieść”. Zafascynowani mitem, który wszystko pięknie wyjaśnia zaczynamy mu stopniowo ulegać. W pewnym momencie wszyscy, którym mit nie przypadł zbytnio do gustu i nadal ich nie przekonuje, stają się coraz bardziej podejrzani...
Legendy potrafią usypiać naszą czujność, ale równocześnie mają zdolność motywacji do działania (np. poprzez przykład dawany przez herosów lub kuszące obietnice). Kiedy w owczym pędzie zaczynamy im ulegać nagle okazuje się, że rzeczywistość wcale nie wygląda tak mitologicznie – nadchodzi krach, bańka pęka, pozostaje frustracja.
Ponieważ dawno już pękła bańka podtrzymywana legendą dwubiegunowego podziału świata, pękła bańka gospodarczej mądrości i militarnej doskonałości USA, a na Bałkanach pękła bańka europejskiego humanizmu, zaś w Afganistanie i Iraku legenda dobroczynnych skutków demokracji aplikowanej za wszelką cenę, czas na nową wielką legendę, mit który pozwoli uporządkować świat, w jakim żyjemy.
Bańka obecnie pompowana nazywa się EKOLOGIA. Odkurzona legenda „Matki Ziemi”, która cierpi coraz bardziej na skutek naszego ludzkiego geniuszu wyrażanego inną legendą – technologicznego postępu domaga się dziś największej uwagi i staje przedmiotem specjalnej troski. Skądinąd słuszna idea powstrzymania degradacji zasobów naturalnych, od których jesteśmy przecież zależni wymknęła się spod kontroli zamieniając w chorą w ambicjach IDEOLOGIĘ.
Kandydaci na prezydentów, szefowie paliwowych koncernów, politycy trzeciej ligi i sprzedawcy w supermarketach coraz skwapliwiej i głośniej powtarzają tą samą bajkę. Zbawienie poprzez ekologię stało się nowym sposobem oczyszczenia ludzkiego sumienia, które dręczą mary Holocaustu, Sierra Leone, Wołynia, Jedwabnego i wielu innych niechlubnych dokonań ducha człowieczego.
„Wielka Opowieść” ekologiczna ma swojego protagonistę: jest nim archetyp kultywującego zrodzoną na Woodstock „flower power” współczesnego aparatczyka zielonych organizacji pożytku publicznego. Antagonistą reprezentującym ciemną kosmiczną moc i wcielenie Złego jest przedstawiciel globalnego koncernu, który nie zechciał dotychczas wyszyć biodegradowalnymi nićmi wielkiego sztandaru CSR, który choć trochę przesłonił by pogoń za zyskiem.
Liczne instytucje, agencje, ciała ustawodawcze wszelkich poziomów i o wszelkim zasięgu, regulacje prawne, władza polityczna, autorytety publiczne – wszyscy zostali wprzęgnięci w rydwan zielonego zbawienia. Przejawy przyjaznej środowisku naturalnemu postępującej ewangelizacji to m. in.:
- bojkot foliowych reklamówek przez samych zainteresowanych, czyli zarabiające na nich hipermarkety,
- nawiedzone „stopki” w e-mailach wymuszające refleksję na temat konieczności drukowania bełkotliwej treści korporacyjnej biurokracji,
- brednie o dziurach ozonowych powiększających się przy każdej próbie zatuszowania naturalnego zapachu potu nieprzyjaznym Gai dezodorantem,
- przepisy prawne na poziomie UE obligujące wymianę energożernych żarówek nafaszerowanymi oparami rtęci, ołowiem i elektroniką świetlówkami,
- durnowatymi zaleceniami by nie pozostawiać komputerów i telewizorów „w stanie czuwania”, zwłaszcza gdy stoją w wysokościowcach z całodobową klimatyzacją i dziesiątkami elektrycznych wind,
- fascynacja ogniwami wodorowymi, biopaliwami, źródłami „energii odnawialnej” i wszelkimi innymi pseudo-rozwiązaniami, które bynajmniej w procesie produkcji powstają bez użycia metali ciężkich i procesów dewastujących naturalne zasoby,
- eko-rabat na samochód – bez komentarza.
Przykłady można mnożyć bez końca. Wielu mógłby dostarczyć każdy menadżer trzymający podczas podróży odbywanej samolotem, na swych kolanach „energooszczędnego” laptopa, na którego jakże ekologicznym ekranie odczytuje maile (których broń Boże nie zamierza drukować) i sączący zdrową wodę z plastikowej butelki. Wsiądzie on za chwilę do posiadającego pro-ekologiczną, przystosowaną do jazdy po sawannie sylwetkę samochodu terenowego i w klimatyzowanej sali uruchomi rzutnik, z którego cynicznie wyemituje zebranym różne eko-idiotyzmy mające jednak określony cel – wyższą marżę.
Założenie menadżera jest bardzo proste, a jego motto można by ująć następująco: choćbyś dziś sprzedawał kanapki zawierające azbestowy granulat w eternitowych plasterkach, lukrowane polewą z kobaltu, to zapakuj je w szarą tekturę, podaj na opakowaniu zawartość kalorii i napisz, że pochodzą z biodynamicznej uprawy w rodzinnym gospodarstwie domowym i nie są testowane na pingwinach – konsumenci zapłacą 10 razy tyle nich dotychczas i wystawią ci laurkę na twitterze!
Menadżer zakłada też że zidiociały konsument został już poddany wystarczającej indoktrynacji medialnej, od której jego mózg zrobił się już nie tylko zielony, ale wręcz seledynowy i że coraz chętniej przepłacał będzie za „przyjazne naturalnemu środowisku” banialuki. I w założeniach tych nie musi się niestety mylić.
Bajka ekologiczna spełnia wszelkie cechy tłumaczącej wszystko legendy – oparta jest na wyrazistej opozycji (wiadomo, kto jest dobry, a kto zły), opowiada o dążeniu do trudnego do zakwestionowania celu (uratowanie planety dla przyszłych pokoleń), a jej narracja jest niezwykle prosta – zrozumieć i powtórzyć może ją najbardziej zielony kapuściany głąb.
Jak w przypadku każdej bajki, która angażuje emocje poprzez dramatyczną fabułę – trudne jest (obecnie chyba niemożliwe...) poddawanie jej krytycznym, racjonalnym osądom. Można co prawda spróbować dzieciom słuchającym bajki o czerwonym kapturku np. w momencie połykania babci przez wilka opowiadać o metaforyczności opowieści, czy wyjaśniać, że szczegóły anatomii zwierzęcej i ludzkiej wskazywałyby na umowność przedstawienia. Oto wilk byłby pewnie w stanie dotkliwie poszarpać babcie czy poobgryzać jej starcze kości, ale akcja myśliwego wyciągającego ją z wilczego brzucha byłaby zapewne nieskuteczna – widzicie miny słuchaczy, którym podawano by taką interpretację?
Eko-bańka będzie więc pewnie na razie spokojnie rosła nadymana kolejnymi przypowieściami o tym, czego jeszcze należy pozbyć się z domu, a co zakupić za ciężkie pieniądze, by żyć bardziej „eko”. Nikt dziś prawdopodobnie nie jest w stanie (lub nie odważy się...) dokonać racjonalnego bilansu, który jednoznacznie wykaże minusy i zagrożenia wszelkich eko-technologii i „przyjaznych” naturze rozwiązań”. Rozrastające się miasta z coraz mniej wydolnymi oczyszczalniami ścieków, zależne od coraz większej ilości megawatów energii elektrycznej koniecznej do transportu i podtrzymywania miejskich „procesów życiowych” wolą mruczeć zieloną legendę, zamiast ostrzegać mieszkańców o nieuchronnej katastrofie.
Absurdalność i hipokryzja zielonej ideologii widoczne w „handlu emisjami” czy coraz bardziej uciążliwymi karami finansowymi nakładanymi na tych, którzy żyją zbyt mało „ekologicznie” będzie się zatem zwiększać do granic absurdalnych możliwości. Nikt jednak nigdy nie potrafi określić precyzyjnie jak dalece sięgają granice ludzkiej głupoty, dlatego też nikt nigdy nie był w stanie skutecznie zapobiec kolejnym kryzysom.
Możemy być jednak pewni, że „owczy” (więc poprawny dziś politycznie...) pęd na ekologię pochłonie majątek wielu naiwnych „inwestorów”, którzy uważają dziś, że na rynku ekologicznych złudzeń trwać będzie wieczna hossa. Konformizm i łatwość podporządkowania się powszechnym sądom namaszczanym przez władzę polityczną są eko-szamanom jedynie na rękę.
Jak w przypadku każdej bańki spodziewać się jednak należy, że prędzej czy później ujrzymy przykłady spektakularnych bankructw eko-idei i pierwsze procesy wytaczane „środowiskowym” Murdochom. W końcu nikt jeszcze nie wymyślił bardziej kuszącego biznesu niż sprzedawanie ludziom złudzeń.
Łudźmy się zatem jeśli nas na to stać, ale nie dajmy wykorzystywać jak zwykle tym samym mistrzom łudzenia zbiorowego.
Tak na marginesie: jeśli Twój bank zacznie ci przysyłać oferty lokat opartych na „ekologicznych inwestycjach”, a straż miejska przyśle mandat za spacer w obuwiu z podeszwami zawierającymi substancje trujące, to wiedz, że już za późno na sprzedaż akcji...
[1] Zob. rozmowa Jacka Żakowskiego i Roberta Shillera pt. „Zwierzęca natura rynku” w: Polityka, Niezbędnik inteligenta, Nr 28 (2713), 11.07.09
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz